A jednak o jedzeniu…

Jadąc do Indii obiecywałem sobie, że o czym jak o czym, ale na temat jedzenia nie będę się rozwodził. Wszyscy wiedzą, że hinduskie potrawy są ostre i tyle. Co tu można dodać. A jednak…

Lubię ostre jedzenie, więc tym bardziej bez obaw jechałem do Indii. Pierwsza próba była wkrótce po wylądowaniu. W drodze z lotniska do Vutukur, wioski, w której spędziłem większość mojego pobytu, zatrzymaliśmy się w przydrożnym barze na małą przekąskę. Była to dosa – chleb w kształcie macy, tylko bardziej giętki, plus ostry sos. Dzielnie sobie poradziłem, nawet nie zapijając często wodą.

Prawdziwe wyzwanie czekało mnie na plebanii. Proboszcz specjalnie na mój przyjazd ściągnął dwie kucharki. No i zaczęła się jazda. Jednym problemem była ostrość potraw, drugim – ich ilość. Proboszcz naprawdę nie chciał abym był głodny, więc była i wieprzowina, i wołowina, i baranina, i kurczaki, i ryby, i krewetki. Nie każdego dnia po kolei, ale codziennie wszystko na raz, no może czasem w nieco uszczuplonym zestawie.

 

Co jedz¦ů

I tu był mój największy problem. Nie chodziło o to, że potrawa jest ostra. To, co przyprawiało o rozpacz, to NIEUCHRONNOŚĆ ostrych potraw. Czegokolwiek nie spróbowałeś, było ostre, no ewentualnie ciut mniej ostre, ale ostre. Donikąd ucieczki. Na czas pobytu na plebanii miałem chociaż tę jedną furtkę, że proboszcz – będąc raz jedyny w Europie, w Rzymie, pamiętał, że Europejczycy jedzą dużo zieleniny, więc serwował mi do posiłków marchewkę, ogórka, paprykę (słodką!) i cebulę. Wszystko krojone w talarki. W prawdziwej kuchni hinduskiej (o czym się przekonałem stołując się przez ostanie trzy dni w przydrożnych barach) do posiłku z zieleniny podaje się tylko… cebulę krojoną w talarki. Ale i ona jest rozkoszą łagodności dla podniebienia przy inny potrawach.

Nauczony w domu rodzinnym, że nie marnuje się jedzenia i chcąc być uprzejmym dla gospodarza jadłem wszystko, co mi nałożono na talerz. Ocierając nos chusteczką, połykając łzy cieknące z oczu, na pytanie proboszcza: spicy? Odpowiadałem dzielnie z wymuszonym uśmiechem: a little bit.

Dodatkową trudnością był sposób serwowania potraw. Hindusi jedzą palcami. Będąc w Libanie nauczyłem się jeść palcami przy pomocy chlebów-placków. Tę umiejętność mogłem wykorzystać w Indiach. Nie odważyłem się (zresztą mogło to być źle odczytane) jeść palcami ryżu. Hindusi z ryżu i gęstego sosu robią papkę i dokładając kawałek mięsa, wkładają to palcami sprawnie do ust. By ułatwić takie jedzenie, każde mięso, nawet ryba, są krojone w kostkę, nawet kurczak, tak jak w Polsce do gulaszu. Przy czym to ostatnie było chyba rąbane na oślep tasakiem. Miałem tutaj pewne skojarzenie z dowcipem z lat później komuny, jak to przy braku mięsa w pewnym sklepie serwowano psininę rąbaną z budą. Biorąc do ust kawałek kurczaka trzeba było dobrze rozgryźć, aby wyłuskać kostki, które mogły być tak samo groźne jak ości. A tu wszystko parzy…

Jakieś rady? Nieodzownym wyposażeniem podróży do egzotycznych krajów jest „odkażacz”, czyli jakiś mocny alkohol, który wieczorem koniecznie sobie trzeba zaaplikować, zgodnie z zasadą, że na drugi dzień lepiej mieć kaca niż biegunkę. To pierwsze szybciej się leczy. W Indiach natomiast sprawdził się inny środek, który zresztą zacząłem już stosować w Afryce – zwykłe polskie krople żołądkowe. 20 kropli na małą ilość wody po każdym posiłku przynosiło natychmiastową ulgę. Oczywiście każdy ma inny żołądek i co dobre dla jednego, nie musi być dobre dla innych. Mnie pomogło i zapisuję je do żelaznego zestawu na spotkania z egzotyczną kuchnią.

Dzięki kroplom żołądkowym dzielnie wytrzymałem pobyt na plebanii. Przedostatniego dnia jedząc kolację w pewnej hinduskiej rodzinie, przekonałem się, że jednak na plebanii miałem taryfę ulgową w ostrości potraw. Dopiero przy domowym przygotowaniu wieprzowiny, dowiedziałem się, co to jest hinduska, tradycyjna, ostra kuchnia. Tej jednak przez tydzień chyba bym nie przeżył.

Opuszczając Indie, stwierdziłem, że muszę też zweryfikować moją interpretację pewnego passusu z Ewangelii. Do tej pory uważałem, że chrystusowe przykazanie: „Gdy do jakiego domu wejdziecie, jedzcie i pijcie, co Wam podadzą” za jedno z najprzyjemniejszych i łatwych. Po pobycie w Indiach to przykazanie już nie jest takie łatwe, tym bardziej, gdy się je zinterpretuje jako: „nie wybrzydzaj – jedz, co Ci podali”.

Kwota w PLN:

Tytuł wpłaty:
E-mail :

paymento