Chrzest po hindusku czyli „franciszkowy Kościół”

chrzest po hindusku

 

Z pewnością to, co przeżyłem w Vutukur, indyjskiej wiosce, w diecezji Guntur można by w pewnym sensie zaliczyć do wyobrażenia, jakiego Kościoła pragnie Papież Franciszek – jak najbliżej prostych ludzi i jak najmniej formalności. Weźmy na przykład chrzest. Przed wyjazdem do filialnego kościoła ks. Kishore, proboszcz, ostrzegł mnie, że w czasie mszy będą chrzty. Nic strasznego. To się zdarza. Po przyjeździe okazuje się, że kościółek jest bardzo mały i od razu ks. Kishore zaznaczył, ze nie ma szans, aby wszyscy byli na raz w kościele. Przede Mszą Świętą ustalania z katechetą , kto jest do chrztu. Nawet spora grupa i przeróżna: od dzieci trzymanych na ręku, przez te, co stoją już na własnych nogach do kilku dorosłych osób. Nie ma chrzestnych, nie ma zbierania kartek od proboszczów, ani kartek do spowiedzi. Po prostu sprawdzenie listy obecności. Kandydaci i rodzice widać, że ubrani staranniej niż na co dzień. Ich ubranie jest czyste. – Musimy im nadać chrześcijańskie imiona. Podawaj po kolei swoje rodzeństwo – zwraca się do mnie proboszcz. – A ty zapisuj – zwraca się do katechety. Pierwsza osoba. Mary – mówię. Ok – odpowiada proboszcz. – Zapisałeś? Zwraca się do katechety. Dalej – proboszcz pokazuje na kolejną osobę. Anna – odpowiadam. Wanda – kontynuuje. Jak? – dopytuje proboszcz. Wanda – odpowiadam, to słowiańskie imię. Odpada – stwierdza proboszcz. Agnieszka – ratuje się już bratanicą. Teraz chłopcy. Pierwszy Andrzej, Apostoł. Przeszedł. Roman. Jak? – dopytuje ks. Kishore. Jak Roman Catholic Church – odpowiadam. Ok – stwierdza proboszcz. Zapisałeś? – dopytuje katechety. Wszystko odbywa się w jednym wielkim harmiderze, bo jedni do kościoła wchodzą, inni wychodzą. Na szczęście  wystarczyło rodziny, choć trzeba było sięgnąć aż po bratanków, siostrzeńców, ich małżonków i dzieci. Dobrze mieć dużą rodzinę. Już skończyliśmy, gdy do kościoła wpada jeszcze jedna osoba. Też na chrzest. Kobieta. Proboszcz patrzy pytająco na mnie. – Już  wymieniłem wszystkich z rodziny – mówię. -No to przyjaciół – podpowiada. Hmm, kto tu z moich bliskich przyjaciół ma chrześcijańskie i powszechne imię, którego nie ma w rodzinie? No tak! Jasne! Monika – odpowiadam. Może być – decyduje proboszcz. Zapisałeś? – znów pytanie do katechety. Po rozpoczęciu mszy wcale harmider się nie zmniejsza. Jednocześnie trwają  przygotowania do spotkania, które będzie koło kościoła. Rozpoczyna się obrzęd chrztu. Z tego, co się orientuję, to były pytania o wiarę i wyrzeczenie się zła. Ale już otrzymuję butlę z wodą i kolejne osoby podchodzą do chrztu. Rytm prosty. Kandydat podaje swoje właściwe imię, katecheta dodaje ustalone chrześcijańskie imię i tym imieniem chrzczę. Poszło szybko i gładko. Zamiast namaszczenia –  znak krzyża na czole, ustach i uchu nowo ochrzczonego. No i Msza Święta idzie dalej. Niejeden liturgista pewnie by zemdlał. Ja nie mam wyrzutów sumienia, że nie wszystkie formalności dopełnione. Istota na pewno była.  I z całą pewnością czuło się  wspólnotę.

Kwota w PLN:

Tytuł wpłaty:
E-mail :

paymento

Dodaj komentarz