2023

Spis treści :

 

Nasza Misja – Wenezuela – Andrzej Chrzanowski i Jakub Szymonowicz

 

Misja w Phuvkiu w Indiach – Lidia Cichocka i Ewa Milanowska

 

Po angielsku w Kolumbii – Relacja z wolontariatu


Marzenia się spełniają – jestem w Kamerunie – Małgorzata Gołębiowska

 

Wolontariat gdzieś pomiędzy uliczkami – Alicja Buczkowska, Piotr Bednarczyk

 

Śladami polskich uchodźców z Syberii – Tengeru w Tanzani – Aleksandra Bućko

 

 

TANZANIA – TENGERU 

 

WOLONTARIAT SALVATTI.PL

ŚLADAMI POLSKICH UCHODŹCÓW Z SYBERII 

31.10 – 5.12. 2023

Aleksandra Bućko

 

 

Stało się! 19 marca 2023 r. po raz drugi otrzymałam krzyż misyjny. Tym razem jadę na wolontariat do Tanzanii, tworzyć miejsce pamięci uchodźców polskich z Syberii.

To właśnie Tengeru leżące u stóp Kilimandżaro, było największym polskim osiedlem na ziemi afrykańskiej, na terenie ówczesnej Tanganiki (a obecnie Tanzania), dokąd przywędrowali polscy uchodźcy z Syberii. I tam się osiedlili. Do przełomu lat 40. i 50.  XX wieku w Tengeru mieszkało ponad 4 tys. osób. Te polskie miejsca staną się moja misją!

 

 

TENGERU – tak nazywał się obóz polskich uchodźców z Syberii.
“… obóz przypominał ogromny park usiany drzewami oraz “koloniami kaktusów i agaw”, w których cieniu stały nieduże chaty. Pośrodku obozu znajdował się kościół. Były też sale zabaw, szkoły oraz amfiteatr ulokowany w naturalnym zagłębieniu terenu, a także sklep, biura administracji, magazyny i rezydencja brytyjskiego oficera, który kierował obozem. Dalej ciągnęły się plantacje kawy, papai i kukurydzy. Położony opodal szpital i farmę obsługiwali mieszkańcy obozu. Miasteczko uchodźców otaczała dżungla, nieco dalej ustępująca pola afrykańskiej sawannie ciągnącej się aż po horyzont. Niedaleko było jezioro Duluti, zasilane wodą źródlaną, położone w prastarym kraterze wulkanu. Dwa sierocińce zajmowały kilka baraków, z których jeden wzniesiono tuż nad rzeczką przecinającą obóz. Z racji swojego położenia Tengeru miało przyjemny klimat; chłodne wiatry od strony Kilimandżaro sprawiały, że nie była to zbyt gorąca okolica”. L. Taylor, Polskie sieroty z Tengeru. Od Syberii przez Afrykę do Kanady 1941-1949.

 

3.11.2023 JEZIORO DULUTI

Wędrówkę zaczynam od jeziora Duluti, wokół którego powstała osada polska (obóz polski) w latach 1942-1952. Polscy uchodźcy, głównie kobiety i dzieci, którym udało się wydostać z sowieckich łagrów wraz z armią gen. Andersa dotarli do Tengeru, by spędzić tutaj 10 lat.

Jezioro Duluti było ulubionym miejscem zabaw dzieciaków, ale też źródłem ryb. Kąpiąc się w nim lub stojąc na brzegu można było (tak jest do dzisiaj) podziwiać Górę Meru (4567 m n.p.m.) – najwyższy aktywny wulkan w Afryce.

Tyle historii. Teraz moje pierwsze spotkanie i pierwsze odkrycie! Spotykam Antona – strażnika leśnego, który na dźwięk słowa POLSKA [Poland] ożywia się i zaczyna opowiadać historię żyjących w tamtych latach Polaków. Zna ją od ojca. Oniemiałam! Oni wciąż mają w pamięci tamtych ludzi. W głosie Antona słychać dumę pomieszaną ze wzruszeniem, że jako Tanzańczyk, jest częścią tej polskiej historii. Posłuchajcie proszę i podzielcie się odczuciami. Zwróćcie uwagę na słowa, których używa.

Dodam, że Anton z wielką chęcią dał się nagrać, a Wy jesteście pierwszymi słuchaczami tej krótkiej opowieści. (relacja Antona jest na stronie: https://www.facebook.com/moj.wolontariat.w.afryce?locale=pl_PL)

 

 

 

5.11.2023

WAŻNE MIEJSCA

Klub Polski – tutaj ma powstać miejsce pamięci polskich uchodźców z Syberii

Tengeru – w tej miejscowości był obóz polskich uchodźców

Duluti – jezioro, wokół którego powstała osada polska

Cmentarz Polski

Dom Sióstr Pallotynek, które opiekują się Klubem Polskim

 

8.11.2023 KLUB POLSKI

Klub Polski ma się stać jednym z ważniejszych dla Polaków miejsc w Tanzanii. Ma tu powstać miejsce pamięci uchodźców Polskich z Syberii – muzealna klubokawiarnia. Zanim do tego dojdzie trochę wody upłynie, bo budynki wymagają głębokiej renowacji. Tutaj wielka rola Fundacja Salvatti.pl.

Klub został wybudowany w latach 50-tych ubiegłego wieku przez Polaków, którzy pozostali w Tanzanii po rozwiązaniu obozu. Budynek ten wraz z zabudowaniami gospodarczymi służył im jako miejsce spotkań i integracji przez wiele lat do czasu, kiedy przekazali go w darze katolickiej diecezji w Aruszy.

 

Zgodnie z wolą darczyńców od 2008 roku pełni swoją obecną funkcję. Od 14 lat obiekt ten jest zarządzany przez siostry pallotynki, które mieszkają tutaj i prowadzą działalność misyjną na rzecz wsparcia lokalnych społeczności chrześcijańskich.Lubię to miejsce. Dom, choć zniszczony, jest bardzo klimatyczny. Otoczenie jest przepiękne. Tuż obok domu stoi ogromne drzewo avokado, które ma blisko lub nawet ponad 70 lat. W głębi jest duży ogród warzywny – rosną w nim bakłażany, ogórki, kukurydza, bataty. Wzdłuż działki płynie rwąca rzeczka – wspaniałe miejsce na odpoczynek w cieniu, wśród bananowców.

Dziś tworzyłam w tym domu coś dla Was wszystkich, którzy wsparliście mój wyjazd. Niedługo pokażę efekty.

 

 

9.11. 2023 PRACE w afrykańskim ogrodzie

 

10.11.2023  PIECZENIE CIASTA

 

Pieczemy polską szarlotkę na jutrzejsze święto odzyskania niepodległości przez Polskę.

Jabłka są tu sprowadzane z południowej Afryki i są traktowane jako drogi rarytas. Mi jest gorąco, a nowicjuszki okutane. Wciąż mnie pytają, czy nie jest mi zimno. Tylko wspomnę, że na zewnątrz mamy 24 stopnie.

 

 

 

 

11 listopada 2023 –  POLAND’S INDEPENDENCE DAY  w Tanzanii, w Klubie Polskim.

Takich dni się nie zapomina. Było o Polsce pod zaborami, o odzyskaniu nieodległości, o jej utracie podczas II Wojny Światowej i o polskich uchodźcach z Syberii, którzy dotarli tutaj, do Tengeru. O tym ostatnim opowiadał gość – Simon Joseph – Tanzańczyk, który opiekuje się polskim cmentarzem w Tengeru. Więcej opowiem o Nim później, bo warto. Robiliśmy kotyliony i jedliśmy polską szarlotkę. Było mnóstwo pytań o naszą historię, ale najbardziej zaskoczyło mnie pytanie o to, czym jest naprawdę komunizm. Jestem wzruszona i szczęśliwa, że mogłam zorganizować to spotkanie i doświadczyć osobiście tego, jak rezonuje nasza polska historia w afrykańskich sercach. Wierzcie mi, że bardzo.

 

 

Dziękuję Fundacja Salvatti.pl, że mogę tu być i Siostrom Pallotynkom, bez których nic bym nie zrobiła.

 

13.11.2023  CEGIEŁKI 

Obietnica zrealizowana Na ścianie Klubu Polskiego w Tanzanii pojawiły się cegiełki dedykowane wszystkim z Was, którzy wsparliście finansowo dzieło tworzenia miejsca Pamięci Uchodźców Polskich z Syberii za moim pośrednictwem. Nie mogłam napisać Waszych nazwisk na prawdziwej ścianie zbudowanej z cegieł, bo to zabytek, ale namalowałam oryginalnej wielkości cegiełki na dużym arkuszu papieru, oznaczając każdą z nich biało-czerwoną flagą. Polska i Polacy, to historia i przyszłość tego miejsca, zatem symbol w postaci polskiej flagi narodowej jak najbardziej pasuje do całego kontekstu. To symboliczne dzieło zawisło na ścianie w 105. rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę, 11 listopada 2023 roku, podczas uroczystego spotkania. Od tego momentu staliście się częścią tego niezwykłego miejsca.

 

Cegiełki ufundowali:

Ks. Piotr Krupiński

Parafianie Kolegiata Kartuska

Parafianie Kościoła Matki Boskiej Fatimskiej z Nowej Wsi Przywidzkiej

Marta Badowska

Emilia Mantaj

Wojciech Głyżewski

Natalia Przybylska

Ks. Maciej Dzwonkowski

Joanna Ewa Harendarska

Karina Trawińska

Marlena Lewicka Rogala

 

Anna i Marcin Czaja

Piotr Szadach

Lidia Brzeska

Sveta Mazur

Agnieszka Kraska i Dariusz Kraska

Dziękuję wszystkim osobom, które okazały mi wsparcie w różny, dostępny im sposób, pomogły w przygotowaniach, dodawały otuchy, nie żałowały dobrych słów, wsparły modlitwą:

Aneta Maciołek

Olga Tymińska

Karolina Szmołda

Ks. Proboszcz parafii w Nowej Wsi Przywidzkiej

Magdalena Boorek

Ks. Karol Ciesielski

Jolanta Lihs

https://kielpino.eu/

https://kartuzy.info/

Małgorzata Rożyńska

Jarek Basaj

Dziękuję też wszystkim tym, których nie znam osobiście, a którzy ciepło myślą o mnie i tym dziele w Tanzanii. A nic by się nie wydarzyło, gdyby nie Fundacja Salvatti.pl

 

15.11.2023  MIEJSCOWOŚĆ TENGERU

No to witam wszystkich w TENGERU – miejscowości, w której był największy w Afryce obóz Polaków, którym udało się wydostać z sowieckich łagrów. Zależnie od źródeł mówi się o 4-5 tys. Polaków, głównie dzieci i kobiet, którzy tutaj zamieszkali. Dziś pokażę tylko samą miejscowość, żebyście mieli wyobrażenie, jaki tutaj panuje klimat. W następnym odcinku przejdziemy do osiedli polskich. Docieram do tabliczki z napisem TENGERU po dość długiej pieszej wędrówce. Właśnie tak chciałam tu dotrzeć – na nogach. Miasteczko leży przy drodze krajowej T2 między miejscowościami Moshi i Arusha w okręgu Arusha. Na sam widok tabliczki miękną mi nogi. Wyobrażenie staje się rzeczywistością – ta miejscowość naprawdę istnieje.

Przy jednym ze straganów dostrzegam pierwszy ślad Polaków – drogowskaz do Cmentarza Wygnańców Polskich (to będzie kilkuodcinkowa osobna historia). Biało-czerwona flaga przy głównej drodze. Stoję jak wmurowana.

Stąd kieruję się do osady polskiej. Idę tą samą drogą, którą Oni chodzili. Zapraszam Was do wspólnej wędrówki. Przy każdym zdjęciu zamieszczam informacją umożliwiającą lepszą orientację. No to w drogę…

 

16.11.2023 

SZKOŁY POLSKIE W TENGERU

Po przybyciu do Tengeru Polacy szybko się zorganizowali, a jednym z ich priorytetów była edukacja. Trzeba było zapewnić możliwość uczenia się tysiącom dzieci w wieku szkolnym. Wśród dorosłych byli nauczyciele, choć nie wszystkich przedmiotów. Mimo to w szybkim tempie powstały liczne szkoły podstawowe i gimnazja: handlowe, krawieckie i techniczno-mechaniczne. Założono szkołę muzyczną, rolniczą i muzeum. Pieniądze na budowę tych szkół pochodziły od Anglików – w założeniu mieliśmy spłacić ten dług po wojnie.

Czy coś pozostało do dzisiaj? Otóż TAK! Wciąż funkcjonuje szkoła podstawowa, choć nie wygląda najlepiej. Na zdjęciach zobaczycie tylko budynek i wnętrze klasy zrobione z zewnątrz.

 

Lepiej sprawy się mają ze szkoła rolniczą, która działa dzisiaj jako szkoła policealna o nazwie Livestock Training Agency – Tengeru i jest jedną z sześciu w sieci szkół rolniczych rozsianych po całej Tanzanii.

Odwiedziłam tę szkołę i zostałam bardzo miło przyjęta. Miałam okazję spotkać się ze studentami, których jest ponad 1300. Nauczycieli jest tylko 35. Wynika to stąd, że na jednych zajęciach bywa ponad 100 studentów. Zobaczyłam to na własne oczy. Opowiedziałam im o początkach tej szkoły i o tym, że stworzyli ją Polacy mieszkający w Tengeru.

BYŁAM DUMNA I SZCZĘŚLIWA, ŻE TA HISTORIA MOŻE WYBRZMIEĆ NA NOWO I ŻE DZIEJE SIĘ TO Z MOIM UDZIAŁEM.

 

17.11.2023

SZKOLNICTWO POLSKIE w Tengeru i okolicy – zdjęcia historyczne z muzeum przy Cmentarzu Uchodźców Polskich.

 

 

KATOLICKI KOŚCIÓŁ POLAKÓW w Tengeru

Ucz się prawdziwej historii tu, przy mogiłach tułaczy, synów i córek polskiej ziemi. (…) Wędrowcze, zmów za nich Ojcze Nasz, Zdrowaś Mario i Wieczne odpoczywanie. Podpisane: „Ojciec Łucjan Królikowski, Sybirak”

Napis ten wygrawerowano w kaplicy w Tengeru na mosiężnej tablicy z orłem w koronie i biało-czerwoną szarfą.

Teraz Tablica znajduje się w muzeum przy Cmentarzu Wygnańców Polskich. Została przeniesiona z kościoła w Tengeru.

 

19.11.2023

OSIEDLE POLSKIE W TENGERU

Gdy Polacy dotarli do Tengeru czekały na nich domy zbudowane przez rodzimych mieszkańców. Miały one kształt walca i były kryte strzechą. Ściany zbudowano z gliny zmieszanej z piaskiem i wodą. Podłoga była zwykłym klepiskiem. Takie były początki.

Polacy się jednak szybko zadomowili i zaczęli budować solidniejsze domy, które przetrwały do dziś. Niemal wszystkie były murowane. Tylko dwa zbudowano z drewna. Jeden z nich należał do Pana Edwarda Wójtowicza, ostatniego polskiego Sybiraka, który do śmierci mieszkał w Tanzanii. Widok tego domu tak nie pasuje do tutejszego otoczenia i jest tak polski, że jak go zobaczyłam, to aż ciarki mi przeszły po plecach.

 

Poza domami mieszkalnymi wygnańcy polscy zbudowali szkoły i kościół oraz dom kultury, w którym odbywały się przedstawienia teatralne i występy taneczne połączone ze śpiewami. Krótko mówiąc powstało kompletne miejsce do życia. Na dodatek wszystkie budynki nadal służą ludziom. Niektóre są bardzo zniszczone, bo nikt ich nie odnowił od tamtych czasów. Powoli popadają w całkowitą ruinę. Inne zostały odnowione i wyglądają naprawdę okazale – przypominają współczesne polskie domy w bajkowych okolicznościach przyrody.

 

Przed przyjazdem tutaj szukałam w sieci tego, co pozostało w Tengeru i nigdzie nie znalazłam zdjęć tych polskich domów. Myślałam, że nie przetrwały. Trafiłam tutaj tylko dlatego, że zaprzyjaźniłam się z Tanzańczykiem – Saimoni Josefu Andrea – który opiekuje się cmentarzem polskim. To On mi pokazał to osiedle, które jest całkowicie niewidoczne z drogi. Sama nigdy bym się tam nie zapuściła, bo wydawało mi się, że te boczne drogi po prostu prowadzą w głąb lasu tropikalnego. Czuję, że udało mi się znaleźć prawdziwą perełkę, którą Wam dziś przedstawiam. Zabieram Was właśnie tam…

22.11.2023

 

CMENTARZ WYGNAŃCÓW POLSKICH

To jest miejsce tak wyjątkowe, że poświęcę mu kilka odcinków. Najpierw Was tam zaprowadzę. Co prawda ja dotarłam z innego miejsca, ale najlepiej podążać tak, jak kierują znaki od głównej ulicy. Nie można zbłądzić, bo przy każdym skrzyżowaniu (polnych dróg) jest drogowskaz [jak na zdjęciach]. To jest tak dziwny, a jednocześnie zachwycający widok, gdy idzie się w tropikalnym lesie z lianami, pełnym skaczących małp, i widzi się biało-czerwone drogowskazy. Ja oniemiałam, gdy to zobaczyłam. Nagrałam całą drogę, ale ten film trwał 27 minut. Dlatego pokażę Wam tylko ostatni fragment – od tablicy wejściowej do bramy cmentarnej. To tylko kilka minut marszu – przejdźcie go ze mną do końca Może ten zachwyt też Wam się udzieli. Bardzo jestem ciekawa, czy udało mi się oddać klimat tam panujący. Dodam tylko, że cmentarz jest na górze, z której od lewej widać Mount Meru, a na wprost szczyt Kilimandżaro (niestety o tej porze niewidoczny ze względu na chmury). Panuje tam niczym niezmącona cisza.

Jeśli kiedyś dotrzecie do Tanzanii, to jest miejsce, które musicie odwiedzić, zaraz po Klubie Polskim.

 

 

 

 

2.12.2023  SAIMONI JOSEFU ANDREA

 

Cmentarzem Wygnańców Polskich opiekuje się Tanzańczyk – Saimoni. To zajęcie jest jego wielką pasją. Sam mówi, że kocha to, co robi. Wie o cmentarzu i ludziach tam spoczywających wszystko. Godzinami potrafi opowiadać historie Polaków mieszkających w Tengeru. I chociaż powtarza to pewnie po raz tysięczny, to wciąż brzmi, jakby to mówił pierwszy raz. Jest skarbnicą wiedzy o Polakach, którzy znaleźli w Tengeru swój mały polski raj.

Saimoni przejął opiekę nad cmentarzem po swoim ojcu, który tuż przed śmiercią poprosił syna, by nigdy nie dopuścił do tego, żeby cmentarz ten został zniszczony lub zapomniany. I tak trwa w tym miejscu i tej roli od ponad 20 lat. Mieszka sam w małej chatce obok cmentarza. Wpuszcza gości i opowiada o polskich wygnańcach bez względu na porę. Niektórzy Polacy wpadają tu nawet w godzinach nocnych, by zdążyć zobaczyć cmentarz i poznać jego historię tuż przed odlotem z lotniska Kilimanjaro. Otwiera wtedy bramę cmentarną i zaczyna opowiadać… Tylko w tym roku cmentarz w Tengeru odwiedziło ponad 1000 Polaków.

 

Rodzina Saimoni mieszka w wiosce. Ma żonę, pięcioro dzieci i wnuki. I wszystko wskazuje na to, że po Nim dzieło będzie kontynuował Jego syn.

A tak o cmentarzu opowiada ostatni polski Sybirak, który przywędrował do Tanzanii i już tutaj został. Mowa o Edwardzie Wójtowiczu.

„Przez lata władze PRL nie wykazywały zainteresowania polskim cmentarzem. Aż ktoś im nadepnął na piętę. I wtedy tylko kwiaty składali. A potem, w trakcie zmiany systemów z komunistycznego na normalny, wybudowano mur. Zmienił się ambasador. Miał inne zapatrywania. Ogrodził cmentarz. Trzeba było pomalować, pobielić, nazwiska się wykruszały. Ale pomału zrobiliśmy wszystko. Dziś cmentarzem opiekuje się Simon Joseph. Przejął obowiązki po ojcu, który pracował z Edwardem Wójtowiczem w czasach gdy jeszcze istniała ferma. Tanzańczyk dzieli się swoją znajomością historii Polski. Pokazuje księgi pamięci, opowiada o losach poszczególnych osób. Wiele tutejszych grobów to groby dzieci. Najwięcej zmarło wskutek chorób, malarii”

[https://www.sma.pl/…/74101/pan-edward-spod-gory-meru]

 

NA CMENTARZU WYGNAŃCÓW POLSKICH: „JEŚLI ZAPOMNĘ O NICH TY, BOŻE NA NIEBIE, ZAPOMNIJ O MNIE” Adam Mickiewicz „Dziady”

149 grobów Polaków.

 

4.12.2023

Dobre spotkanie w Klubie Polskim z Tanzankami chorymi na nieuleczalną chorobę. Spotykają się tutaj co miesiąc, by dodać sobie otuchy, by szukać wsparcia u sióstr pallotynek. Bo taka była wola Polaków, którzy zostali w Tanzanii po zamknięciu obozu. Przekazując ten dom chcieli, by służył okolicznej społeczności jako miejsce spotkań, rozmów, modlitwy.

Panie przyszły na spotkanie ze mną trochę wystraszone. Twarze miały smutne. Gdy zaczęłam opowiadać o Polakach, którzy tutaj przybyli z Syberii i o tym w jak ciężkich warunkach żyli w sowieckich łagrach, ilustrując to zdjęciami, to w ich oczach pojawiły się łzy. Podziękowałam za wsparcie, którego udzielili polskim wygnańcom mieszkańcy Tanzanii. Na koniec wspomniałam o historii i przyszłości Klubu Polskiego – miejsca, w którym regularnie się spotykają.

Czułam poruszenie i wdzięczność, że mogą tutaj być w miejscu, które mieści w sobie tyle wspomnień, łez smutku, ale też radości z odzyskanej godności. Było magicznie. Na ich twarzach pojawił się uśmiech. Gdy chciałam się pożegnać, poprosiły, żebym jeszcze chwilę z nimi została.

Na kartkach ich imiona. Z angielskiego na swahili tłumaczyła siostra Eliza.

 

21 grudnia 2023  Po powrocie do Polski

 

Kochani, jeszcze raz dziękuję za Wasze wsparcie. Dzięki Wam i Fundacji Salvatti.pl doświadczyłam czegoś niezwykłego. Poznałam prawdziwą Afrykę z jej niewypowiedzianym pięknem, niezwykłą naturą i najżyczliwszymi ludźmi, jakich dane było mi spotkać na moim podróżniczym szlaku.

Mam nadzieję, że MOJA MISJA PRZYCZYNI SIĘ DO TEGO, ŻE PAMIĘĆ O TYCH NIEZWYKŁYCH POLAKACH – KTÓRZY PRZYBYLI DO TENGERU I ZOSTALI TU NA ZAWSZE W LUDZIACH I DZIEŁACH, KTÓRE STWORZLI – BĘDZIE TRWAŁA.           

Aleksandra Bućko, Wolontariuszka Salvatti.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

Kolumbia – Medellín

WOLONTARIAT SALVATTI.PL

WOLONTARIAT GDZIEŚ POMIĘDZY ULICZKAMI

25 VII – 29 VIII 2023

Alicja Buczkowska, Piotr Bednarczyk

 

Od naszego powrotu do Polski minął już ponad miesiąc. Na pytanie jak było w Kolumbii? można odpowiedzieć jednym słowem lub napisać 3 książki i nagrać kilka podcastów. Poniżej przeczytacie streszczenie, w którym przedstawimy Wam Miasto Wiecznej Wiosny naszymi oczami. Zapraszamy!

 

Kilka słów o Medellín. Jest to drugie co do wielkości miasto w Kolumbii i liczy ponad 2,5 miliona mieszkańców, doliczając obrzeża szacuje się, że mieszkają tam 4 miliony ludzi (dla porównania – w Warszawie niecałe 2 mln). Jeśli chodzi o pogodę, to tak, jak przeczytaliście już wyżej, Medellín nazywane jest Miastem Wiecznej Wiosny. Temperatura jest idealna, zazwyczaj w granicach 24-29 stopni.

 

Mieszkaliśmy w północnym barrio u naszego rodaka ks. Adama i tam też pracowaliśmy. Prowadziliśmy zajęcia z j. angielskiego dla dzieci, nastolatków oraz dorosłych w salce przyparafialnej. Wszystkich grup było 5, a w zajęciach brało udział około 60 osób. Początki były dla nas trudne, żadne z nas nie mówi po hiszpańsku, a w Kolumbii spotkanie z osobą (nieturystą) mówiącą po angielsku graniczy z cudem. Jednak okazało się, że bariera językowa to nic, wystarczyły otwarte serca i chęć porozumienia.

 

 

Na zajęciach z dziećmi dużo się bawiliśmy, tańczyliśmy, uczyliśmy się śpiewać, robiliśmy prace plastyczne, przemycając język angielski. Co było wspaniałe? Jak to właśnie te dzieci były pośrednikami między nami i ich rodzicami, próbując być tłumaczami!

 

Zajęcia z młodzieżą były największym wyzwaniem, bo jak tu ich zainteresować. Szybko zrozumieliśmy, że oni wcale nie przychodzą, bo rodzice im każą, tylko naprawdę chcą. Każdy z tych nastolatków był inny, a razem tworzyli świetną paczkę, bez szyderstw, wyśmiewania, każdy mógł być sobą i czuć się swobodnie!

 

 

Zainteresowanie zajęciami dla dorosłych przerosło wszelkie oczekiwania, stworzyliśmy aż 3 grupy! Kurs dla dorosłych wyglądał nieco inaczej, były zadania domowe, bardzo dużo mówienia, odgrywanie scenek, słuchanie i oglądanie krótkich filmików po angielsku. Byliśmy pod wrażeniem ich przygotowania z lekcji na lekcję, ich zaangażowania. Wnosili w nasze wieczory bardzo dużo uśmiechu i świadomości, że to, co robimy ma sens. Jesteśmy dumni, że mogliśmy być częścią takiej pięknej wspólnoty ludzi, wspólnoty, która zawiązała się właśnie na naszych zajęciach w salce przyparafialnej, gdzie wcześniej obcy ludzie, po miesiącu stali się sobie bliscy.

 

 

Poza naszą pracą mieliśmy okazję zobaczyć placówkę Casa Hogar –  miejsce dla dzieci, które są sierotami, pochodzą z biednych lub rozbitych rodzin, a teraz także z rodzin uchodźców z Wenezueli. Na co dzień prowadzi ją ks. Dominik w Bello (dzielnica Medellín) – o tym więcej możecie przeczytać w relacji Jolanty i Bogdana z zeszłego roku. Placówka utrzymuje się dzięki naszej fundacji.

W Medellín prężnie działa komunikacja miejska, nazywana jest metrem, chociaż wcale nie jest pod ziemią, a większość linii to kolejki górskie! Metrem podróżowaliśmy bardzo często, zwiedzając miasto.

 

W Medellín prężnie działa komunikacja miejska, nazywana jest metrem, chociaż wcale nie jest pod ziemią, a większość linii to kolejki górskie! Metrem podróżowaliśmy bardzo często, zwiedzając miasto.

 

Dzięki uprzejmości fundacji mogliśmy zobaczyć również Bogotę! (i spełnić marzenie Alicji o odwiedzeniu Boterowskiej Mona Lisy)

Jeśli macie pytania, można śmiało do nas pisać na Facebooku lub do fundacji Salvatti.pl.

Wolontariat to piękno bycia z ludźmi i dawanie im siebie. Jeśli zastanawiacie się, czy warto spróbować, to odpowiadamy, że warto!

 

Ala Buczkowska, Piotr Bednarczyk

 

 

 

KAMERUN – BERTOUA

WOLONTARIAT SALVATTI.PL

MARZENIA SIĘ SPEŁNIAJĄ – JESTEM W KAMERUNIE

4.09 – 26.10. 2023 r.

Małgorzata Gołębiowska 

 

 

 

 

Już po raz drugi na zaproszenie Pani Ewy Gawin, misjonarki świeckiej w Kamerunie, wolontariusze Pallotyńskiej Fundacji Misyjnej Salvatti.pl, zawitali do ośrodka dla dzieci głuchoniemych w Bertoua. Tym razem to wyzwanie misyjne podjęła nasza wolontariuszka Małgorzata Gołębiowska, która z początkiem września wyruszyła na ziemię afrykańską, by w ciągu trzech najbliższych miesięcy służyć tamtejszym potrzebującym dzieciom. Na trasie spotkały się z Ewą w Brukseli, by potem już razem podróżować do Kamerunu.

 

 

A oto, co Małgosia pisze do nas już ze swojej misji:

 

 

 

10.09.2023

Bóg zapłać za modlitwę i kojące serce błogosławieństwa i słowa. Niesie mnie modlitwa, którą jest dzień przepełniony. Codziennie 7.00 Msza św., a przed nią brewiarz (wszystko po francusku, ale Duch Święty pozwala mi rozumieć w duchu). Wspólne śniadanie z modlitwą i uwielbieniem. O 12.00 Anioł Pański, o 15.00 Koronka do Miłosierdzia Bożego (w zależności czy we własnym gronie czy z tubylcami to albo po polsku, albo po francusku). Zdjęcie kapliczki domowej poniżej.

 

 

Czas tu płynie wolniej nieco. O 18.00 jest już ciemno i mamy nieszpory w kaplicy domowej po polsku. Następnie po kolacji o 20.00 kompleta, uwielbienie, rozważanie Słowa na następny dzień i 21.00 Apel Jasnogórski. A Jak jedziemy na zakupy czy z żywnością do wiosek, to po drodze Różaniec. U Ewy w domu zawsze jest pełno ludzi głównie po pomoc finansową (opłacenie szkoły czy załatwienie szkoły czy pracy), pomoc żywnościową, środki higieny, sprzęt rehabilitacyjny – wózki, kule itp. Ja zajmuję się kuchnią domową. Robimy też przetwory z Ewą. Pozdrawiam i błogosławię Was wszystkich.

 

 

 

 

 

Cały poniedziałek 4 września, jak wiadomo, zajął nam lot z Polski do Kamerunu. We wtorek jechałyśmy z Ewą samochodem z Yaunde do Bertoua (Ewa prowadziła), a wraz z nami  wolontariusze z Kanady.

 

Na zdjęciu od lewej, obok mnie stoi Ewa Gawin. A następnie ci dwoje młodych ludzi, to właśnie Polacy, wolontariusze z Kanady.

Spędzą u nas na misji kilka dni. Potem pojadą na północ Kamerunu, gdzie będą pełnić dalej swoją posługę.

 

Jechaliśmy poprzez różne placówki misyjne, na których się zatrzymywaliśmy, a do Bertoua dotarliśmy po 22.00. Podróż była bardzo interesująca. W środę byliśmy na Mszy św. w parafii, a potem przywitać się w szkole, gdzie będę pracowała od poniedziałku.

 

 

W czwartek generalne porządki w domu Ewy po jej 3-miesięcznych wakacjach w Polsce i rządach różnych gości podczas jej nieobecności (rozmrożona lodówka, naruszone ściany przez termity). Piątek – z wizytą u biednych rodzin w wioskach wokół Bertoua- dostarczenie im 2 kg ryżu na tydzień na 5-8 osób i innej żywności. Piątek – sobota praca w ogrodzie – przygotowanie grządek pod zasiew warzyw, sianie i sadzenie – wegetacja trwa tu cały rok. Zbiór i przetwarzanie owoców (cytryny, pomarańcze,, karambol, owoce Męki Pańskiej, ananasy. itp). Wizyty misjonarzy – zapoznawania się z miejscową problematyką misyjną.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

13.09.2023

Od poniedziałku jestem w Szkole dla Dzieci Głuchoniemych i pracuję razem z terapeutą nad usprawnianiem stabilizacją dzieci. A po południami jeździmy też z Ewą do okolicznych wiosek z ryżem, środkami czystości i lekami. Ewa udziela też różnych porad i pomaga załatwiać różne trudne sprawy. Wieczorami przygotowujemy paczki dla więźniów, których odwiedza w niedzielę i ewangelizuje tak samo wszystkich interesantów, którzy do niej tłumnie przychodzą. Ja zajmuję się też kuchnią i ogrodem. Zbieramy także różne owoce z ogrodu, które częściowo przetwarzamy lub rozdajemy ubogim lub misjonarzom z innych misji, gdy nas odwiedzają.
Potrzeb tu co niemiara, bo na takich wioskach, a i w miastach też dzieci jedzą tylko raz dziennie 1 miseczkę ryżu. Anemia, niedożywienie i inne choroby. Toteż będę Was jeszcze prosiła o wsparcie finansowe dla misji w Kamerunie. Podam konto. Na pierwszym zdjęciu poniżej – odwiedzamy podopieczną: niepełnosprawną samotną matkę z 6 dzieci.

Od frontu strzeże nas św. Józef, a z drugiej strony domu Matka Boża.

Nie zabrakło też w obejściu małej zagrody.

 

 

 

Październik 2023

A oto kilka fotograficznych ujęć, które oddają to, czym się tutaj zajmuję. Jest to głównie indywidualna praca terapeutyczna z dziećmi niepełnosprawnymi. Uczę dzieci robienia z koralików bransoletek i naszyjników. Dziewczynka jest w tej pracy bardzo dzielna, chociaż cierpi na duży przykurcz lewej ręki i nieco mniejszy prawej. Na trzecim zdjęciu widać efekt końcowy – naszyjnik już zrobiony, ładnie prezentuje się na szyi.

 

Dalsza praca nad usprawnianiem u dzieci rąk, palców: nawlekanie koralików, wydzieranka i przyklejenie całej kompozycji; budzenie pomysłowości i własnej twórczości.

 

Wraz z przedszkolakami lepienie z plasteliny figurek zwierząt oraz indywidualne zajęcia terapeutyczne.

 

Indywidualne zajęcia z dziewczynką; zabawa z dziećmi w przedszkolu w ciuciubabkę; zajęcia w kierunku usprawniania rąk oraz rozwoju półkul mózgowych i koncentracji

 

Praca z dziećmi i młodzieżą z niedorozwojem umysłowym; karmienie przedszkolaków z porażeniem czterokończynowym podczas przerwy w zajęciach.

 

 Wieczorami przygotowujemy z Ewą obrazki, medaliki i różańce dla więźniów, dzieci oraz dla innych podopiecznych Ewy.

 

Oprócz tego gotuję, pracuję w ogrodzie tak jak to widać na zdjęciu podczas pracy z dziewczynami w ogródku. Popołudniami jeździmy na wioski z pomocą materialną. Przed i po zajęciach szkolnych w domu Ewy wydajemy kanapki dla biednych dzieci dochodzących do szkoły. Niektóre muszą pokonać 7 km, by dojść do szkoły i tyle samo z powrotem, aby móc uczestniczyć w zajęciach szkolnych.

 

Jest też niesamowita historia z jednym podopiecznym Ewy. Zdjęcia poniżej przedstawiają domek dla młodego mężczyzny z paraliżem nóg, który ukończył szkołę. Jest świetnym informatykiem, ale nie ma gdzie mieszkać i jak pracować. Ewa zakupiła działkę i zebrała fundusze na budowę domu dla niego. Będzie miał tam swoje pomieszczenia i pokoje na wynajem, by móc zarobić na życie. Po doprowadzeniu prądu, będzie mógł zapracować na siebie posługując się komputerem i Internetem.

 

Małgorzata Gołębiowska

 

 

 

 

KOLUMBIA – MEDELLIN

WOLONTARIAT SALVATTI.PL

PO ANGIELSKU W KOLUMBII

25.07 – 29.08. 2023 r.

Alicja Buczkowska i Piotr Bednarczyk 

 

 

Już po raz drugi Alicja i Piotr wyjechali na wolontariat misyjny z Pallotyńskiej Fundacji Misyjnej Salvatti.pl. Rok temu – Rwanda, a w tym roku Ameryka Południowa czyli Medellin w Kolumbii. Gości ich u siebie ks. Adam Kraszewski SAC, proboszcz Parafii Santa Mariana de Jesus Paredes. Ciekawy jest życiorys Patronki tej parafii. Św. Mariana urodziła się w Quito w Ekwadorze (1618r.) w rodzinie hiszpańskiego oficera i matki kreolki. Wcześnie straciła swoich rodziców. Prowadziła bardzo surowy tryb życia, modląc się oraz pomagając chorym i potrzebującym. Gdy w 1645 r. w jej rodzinnej miejscowości miało miejsce trzęsienie ziemi, w konsekwencji którego wybuchły epidemie, Mariana zajęła się pielęgnacją chorych, poświęcając Bogu za nich swe życie. Nazwano ją „lilią Quito”. Zmarła w opinii świętości, mając 27 lat. Kanonizował ją papież Pius XII w 1950 r., a Parlament Ekwadoru ogłosił ją bohaterką narodową. Więc pod opieką takiej może nieznanej nam Świętej, nasi Wolontariusze prowadzą swą misję.

 

Zadaniem Ali i Piotra, który jest nauczycielem języka angielskiego, jest poprowadzenie zajęć z języka angielskiego dla dzieci i młodzieży oraz osób dorosłych w parafii.

 

Piszą: U nas wszystko w porządku, od wtorku do piątku prowadzimy zajęcia. O 9.00 mamy lekcje dla dzieci, o 15.00 dla nastolatków, a od 18.00 mamy 3 grupy dorosłych. Kończymy o 21.00. Jest różny poziom znajomości angielskiego: niektórzy zaczynają od zera, a inni znają lepiej i można już z nimi porozmawiać. Inaczej wygląda praca z dziećmi, inaczej z dorosłymi. Stosujemy też zróżnicowane metody w zależności od wieku i znajomości języka, ale praca jest bardzo przyjemna. Ludzie są bardzo otwarci i chętnie przychodzą na zajęcia.

 

Metro Cable

 

Jest z nami ks. Adam, chwilowo był nieobecny z racji wyjazdu do Brazylii w sprawach zawodowych oraz  kl. Jorge. Jorge bardzo o nas dba, gotuje nam kolumbijskie potrawy, żebyśmy mogli je poznać i posmakować. Poświęca nam swój czas. Kiedyś zabrał nas do swoich znajomych na kolację. Byliśmy też z nim na górze nad miastem niedaleko naszej parafii, gdzie skąd króluje figura Jezusa Christo Salvador del Picacho. Stamtąd można też podziwiać panoramę miasta.

 

 

 

 

 

 

 

Do tej pory byliśmy tylko w centrum miasta. Medellin jest dużym miastem, gdyż liczy trzy miliony mieszkańców. W sobotę 5 sierpnia byliśmy w Santa Elena na uroczystości przypominającej nasze dożynki. To taki festiwal Feria de las Flores. Każdego dnia dużo się dzieje.

Na zdjęciach: wąskie uliczki między domami w naszej dzielnicy, Galeria Handlowa w centrum, zabudowa kaskadowa na stokach Andów, ulica w centrum miasta.

 

Uwidoczniona nazwa miasta podczas Festiwalu Kwiatów, który jest największym wydarzeniem w tym mieście. Typowe danie na obiad.

 

Oto kilka zdjęć z prowadzonych przez Alę i Piotra zajęć z angielskiego.

 

Wolontariusze z Kolumbii 2023

 

 

 

INDIE – PHUVKIU

WOLONTARIAT SALVATTI.PL

MISJA W PHUVKIU

28.07 – 2.09. 2023 r.

Lidia Cichocka i Ewa Milanowska

 

 

Kilka miesięcy temu Lidia i Ewa tak opisywały swój projekt misyjny, a dziś już dotarły do wymarzonego celu swojej misji.

 

Nazywamy się Lidia i Ewa, jesteśmy wolontariuszkami Pallotyńskiej Fundacji Misyjnej Salvatti.pl. W lipcu tego roku wyjeżdżamy na wymarzony wolontariat do małej wioski o nazwie Phuvkiu położonej tuż pod Himalajami w Indiach. Będziemy pierwszymi wolontariuszami, którzy dotarli do tego jednego z najbardziej ubogich i jednocześnie najpiękniejszych regionów kraju.

Cel: naszym pragnieniem jest zebranie funduszy na zakup pomocy edukacyjnych dla dzieci, środków higienicznych i innych niezbędnych rzeczy, które pomogą mieszkańcom Phuvkiu w podstawowych czynnościach i dzięki którym poczują, że są gdzieś daleko ludzie, którzy o nich myślą i służą pomocą w trudnych warunkach w jakich przyszło im żyć.

 

 

W piątek 28 lipca 2023 r.  opuściłyśmy lotnisko Okęcie i liniami katarskimi wyruszyłyśmy do Indii na Wolontariat Misyjny. Celem jest Phuvkiu w stanie Nagaland.

 

W sobotę rano lądowanie w Dehli. Indie przywitały nas uderzającą duchotą w pochmurny dzień. Po wyjściu z lotniska miałyśmy jeden cel – dotrzeć do budki z nazwą „Pre paid taxi”, gdzie po podaniu adresu płaci się dokładną sumę i jedzie do celu wyznaczoną taksówką. W ten sposób  można uniknąć nieuczciwych taksówkarzy czyhających zawsze pod lotniskiem. Niestety, i tak kilku taksówkarzy próbowało zająć się nami, wyrywając nam wózek z bagażami i krzycząc „taaaxi”.

 

 

Pierwszy dzień na tym się jednak nie skończył. Wsiadając do taksówki (bez klimatyzacji) nie spodziewałyśmy się co nas czeka. Taksówkarz nie mógł znaleźć miejsca położenia hotelu. Kiedy tam dzwonił, nikt nie odpowiadał, a on zestresowany krążył między bardzo blisko siebie położonym budynkami wymijając inne auta, ludzi i różne niezidentyfikowane obiekty dosłownie o milimetry.

Okazało się, że hotel, który rezerwowałyśmy przez booking.com został w między czasie zamknięty i pani z innego hotelu zaproponowała nam nocleg.  Wyjaśniła nam, że ostatnio w tej okolicy policja zrobiła nalot i zamknięto ok. dwieście (może z przesadą) małych hoteli, które działały nielegalnie. Ostatecznie wylądowałyśmy w jeszcze innym hotelu: pokój bez okna, ale z klimatyzacją, więc duża ulga dla organizmu. Po odespaniu 6 godzin zamówiłyśmy posiłek na room service i to był najlepszy punkt całego dnia. Przepyszny ryż z aromatycznymi warzywami był nagrodą za całodniowe trudy. Oto kilka zdjęć z ulicy pod hotelem – to wszystko co udało się zrobić, gdyż okolica nie zachęca raczej do zwiedzania. Już nam się podoba :)…

 

 

W niedzielę przed południem dotarłyśmy lokalnymi liniami IndiGo do Dimapur. Tu czekał na nas ks. George Shyjesh  SAC.  Następnego dnia zrobiliśmy tu zakupy związane z zaplanowanymi zajęciami z dziećmi. Potem dzięki grzeczności ks. Georga pojechaliśmy do Kohimy, gdzie była wizyta u Księdza Biskupa, a w kolejny dzień odwiedziliśmy Setimę, gdzie pracują księża pallotyni. Co dokładnie zobaczyłyśmy, jeszcze o tym napiszemy. Czułyśmy się bezpiecznie, gdyż wszędzie dzwoniła za nami  miejscowa policja (zarejestrowano nas na lotnisku w Dimapur), pytając czy wszystko w porządku.

 

Potem odbył się już ostatni etap podróży – w góry do Phuvkiu. Droga była długa, kręta i wyboista. O dziwo nasz Jeep bolero dawał radę. Więc dopiero 2 sierpnia po sześciu dniach podróży, dotarłyśmy na miejsce – do wioski Phuvkiu.

 

Wioska zachwyca swoim urokiem. Jest bardzo piękna, zielona i pachnąca. Taki mały raj na ziemi. Podobno czasem można dotknąć chmur. Banany, granaty, mango i wiele innych owoców, których nazw jeszcze nie znamy, są na wyciągnięcie ręki.

 

 

Wokół fruwają kolorowe i duże motyle, śpiewają ptaki, jaszczurki wygrzewają się na słońcu, czasem można spotkać węża. Dużych zwierząt nie ma na tym terenie, gdyż zostały upolowane i zjedzone przez tubylców. Może tu kiedyś przywędrują z innych miejsc.

 

Na miejscu zostałyśmy bardzo ciepło przyjęte przez księży Pallotynów. Mieszkamy w przytulnym drewnianym domu, otoczonym górami i zielenią. Cóż więcej nam potrzeba… .

Jesteśmy w wiosce już od środy wieczorem. W czwartek zostałyśmy przedstawione dzieciom na porannym apelu w szkole, gdzie Ewa powiedziała  parę zdań o nas i naszej misji, o co już byłyśmy po drodze proszone wcześniej w innych parafiach…  Wygląda na to, że oficjalne przemówienia są dla nich ważne. Nauczyciele wraz z dziećmi przywitali nas kwiatami; były serdeczne słowa, następnie zwiedzanie szkoły, nawiązywanie relacji z dziećmi i nauczycielami.,

Zobaczyłyśmy szkołę i klasy, a następnie zaczęłyśmy przygotowania do zajęć z dziećmi. Na razie mamy dwie godziny zajęć dziennie.

W piątek zrealizowałyśmy zajęcia z czterema klasami pokazując prezentację o Polsce ze zdjęciami i ciekawostkami, a w sobotę pokazałyśmy im filmy o Polsce, którymi były wręcz zachwycone i na które żywo reagowały (dodamy, że były też dobrane do ich wieku). Nawet nie wiedziałyśmy ile fajnych rzeczy dla dzieci po angielsku można znaleźć o Polsce na YouTube łącznie z naszymi legendami. Opowiadałyśmy o naszych obyczajach, kulturze, jedzeniu, ubiorze, o wszystkim co nam przyszło do głowy. Dzieci są otwarte, chętne do współpracy – tak chętnie słuchały. To świat dla nich obecnie niedostępny, większość z nich zapewne tutaj zostanie. Ale są przesłodkie. Może ich ubranka są nieco poniszczone, ale ich radość i spontaniczność przeplatana z nieśmiałością, ujmują za serce. My już kochamy te dzieciaki – te czarne wyraziste oczy i uśmiechnięte, piękne buźki .

Tak naprawdę odkąd tu przyjechałyśmy jesteśmy traktowane jako honorowi goście, a nie wolontariusze. Jak dotąd nikt tej wioski nie odwiedził na dłuższy czas, więc jest to dla mieszkańców nielada wydarzenie. Już w pierwszym tygodniu pobytu miałyśmy możliwość pójścia wraz z o. Shyjesh do domu jednej z rodzin na cotygodniowe dzielenie Słowem Bożym (co tydzień jest u innej rodziny). Dzielenie miało miejsce dokładnie w kuchni, z udziałem innych członków wspólnoty parafialnej i dzieci. Pięknie jest doświadczać prostej dobroci i gościnności tych serdecznych ludzi, tego jak żyją we wspólnocie.  Ci ludzie razem wciąż coś organizują albo ćwiczą na kolejne okazje do celebrowania Świąt czy to kościelnych, czy państwowych/plemiennych.

Od razu też uprzedzono nas, że w niedzielę 6 sierpnia odbędzie się nasze oficjalne przywitanie, podczas którego Tubylcy zatańczą dla nas swój taniec powitalny i zostaniemy uroczyście odprowadzone przez nich na Mszę do kościoła, gdzie również po raz kolejny musiałyśmy coś powiedzieć i na koniec rozdałyśmy wszystkim Figurki Maryi, które zasponsorowałyśmy dla każdej katolickiej rodziny. Msza i obrzędy były niesamowite. Te śpiewy, dary i energia nie do opisania. Zostałyśmy obdarowane tradycyjnym dla kobiet szalem w barwach plemienia i na każdym kroku powtarzano nam, jak bardzo są szczęśliwi, że ktoś ich odwiedził i o nich myśli.

 

 

 

O ironio, przyjechałyśmy tutaj pomagać i uczyć, ale jak widzimy to my będziemy się uczyć od tych pięknych ludzi, których życie toczy się w rytm natury wokół upraw i ciężkiej pracy w polu na zboczach tych przepięknych gór. Z uwagi na klimat (teraz jest środek lata z porą deszczową), plony zazwyczaj tutaj są urodzajne. Próbowałyśmy już tutejszego ryżu i przepysznych owoców, których smak zupełnie nie przypomina tego, co kupujemy w naszych sklepach: granatów, wielu rodzajów bananów, mango, niezwykle słodkiego ananasa oraz takich, o których nawet nie słyszałyśmy. Wszyscy tutaj niezwykle się troszczą o to, byśmy się dobrze czuły. Już dawno nie byłyśmy witane z taką radością. Dziękujemy szczególnie Ojcom Pallotynom: o. Shyjesh i o. Satish, za ich pomoc i troskę. Są naprawdę niesamowici!!!

 

 

Jutro i pojutrze są dni wolne od szkoły z uwagi na plemienne święta. Zajmiemy się z Lidią porządkami w ogrodzie. Czujemy tu niesamowity pokój duszy jakiego już dawno nie zaznałyśmy. Okazuje się, że Bóg wie, jakie wzbudzać w nas pragnienia i jeśli tylko powie mu się „tak”, od razu dzieją się cuda 🙂

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Środa, 16.08.2023 – Relacja Ewy:

 

 

 

Skarb Himalajów w Nagaland to dzieci. W sobotę obchodziliśmy w placówce misyjnej Dzień Młodzieży. Odbył się program artystyczny z życzeniami dobrych wyborów na przyszłość, aktywności i radości, które przecież są przypisane do tego młodzieńczego wieku. Ale O. Shyjesh myśli tutaj o wszystkich dzieciach, bo to one są przyszłością ludu Naga i tej małej społeczności w Phuvkiu. To one może będą miały odwagę wypowiedzieć się w imieniu tego nieśmiałego, nie podnoszącego głosu w swoich sprawach ludu. Ludu, który nie potrafi się upomnieć o swoje, ani głośno powiedzieć, co jest jego bolączką, czego potrzebuje.

 

Dlatego dla nas ta misja to podwójna odpowiedzialność. Mamy pokazać dzieciom i młodzieży jak być odważnym, jak czuć się wolnym i nie bać się ocen, nie bać negatywnych komentarzy, jak korzystać z przywilejów młodości, jak się nie porównywać, jak się radośnie, bezpiecznie bawić i czuć. Próbujemy więc to robić, przede wszystkim pokazując i oswajając dzieci z naszą innością, ucząc ich przez zabawę z pomocami dydaktycznymi, które na początku sobie wyrywają, ponieważ żadne z nich prawdopodobnie nie posiada żadnych zabawek w domu. Starszym dzieciom pomagamy pokazując filmy, organizując quizy czy zawody w malowaniu, ucząc piosenek. Dzieci tutaj są bardzo muzykalne, więc moje zadanie jest dużo łatwiejsze. To, co staram się im przekazać, to to, że muzykę i słowa najpierw trzeba czuć w sobie, żeby mogli to poczuć też inni, że śpiew to radość, że mogą się przy tym ruszać, czuć, wzruszać. Pierwszy raz widziałam tak muzykalne dzieci i jednocześnie tak nieśmiałe, że jak tylko skończy się ostatnia nuta piosenki, uciekają w popłochu ze sceny, na której podczas występu widać ogromne zażenowanie. Dzisiaj zajęcia odbywały się w klasie. Puściłam pieśń uwielbienia ze słowami, wydrukowałam teksty, zachęcałam do ruchu w rytm muzyki i tańca. To piękne uczucie kiedy widzi się jak dzieci się otwierają, uśmiechają i powoli krok po kroku zaczynają czuć się swobodniej, cieszą się z tego, co robią.

 

 

 

Dopiero teraz, po dwóch tygodniach, zaczynamy z Lidią rozumieć jakie tu są potrzeby, jakie zajęcia i jakie tematy mogą tym dzieciom i młodym ludziom przydać się na przyszłość i będziemy to realizować aż do wyjazdu. Na razie cieszymy się ze zdobytego u nich zaufania, z tego jak się cieszą z naszych spotkań w szkole i z widocznych drobniutkich zmian – uśmiechy, zaczepki, wciskane ukradkiem cukierki. A my, jako wolontariuszki, korzystamy z najpiękniejszego uczucia na świecie – bycia potrzebnym w miejscu, gdzie te potrzeby to praca u podstaw, w miejscu, gdzie chrześcijaństwo ma dopiero 50 lat i wszyscy razem, my jak i mieszkańcy wioski, możemy się uczyć, przypominając sobie, co to Chrześcijaństwo tak naprawdę znaczy.

 

 

Sobota, 26.08.2023 – Relacja Lidii:

 

Właśnie rozpoczął się piąty tydzień naszej Misji, licząc od dnia wyjazdu. Niezmiernie szybko płynie tutaj czas, zbyt szybko, by móc rozeznać problemy i potrzeby tutejszej ludności i na nie odpowiedzieć. Codziennie pracujemy w szkole. Bawimy się z dziećmi, rysujemy z nimi, śpiewamy, gramy w piłkę, układamy puzzle itp. Dzieci są szczęśliwe, gdy przynosimy zabawki i pomoce edukacyjne. Cieszą się każdą plastikową literką i nawet słabo nadmuchanym balonem. Każde dziecko chce choć chwilkę potrzymać, to co przyniosłyśmy.

 

 

Oprócz zabawy staramy się przekazywać – szczególnie młodzieży – trochę przydatnej wiedzy o życiu: celach, wartościach, radzeniu sobie z trudnymi emocjami, przemocą, o poczuciu wartości, o tym jak być dobrym dla siebie i innych, jak radzić sobie z trudnościami. To bardzo niewiele, ale mam nadzieję, że to otworzy im drogę do dalszego rozwoju, rozumienia siebie i innych, poszukiwania własnej drogi czy choćby pomocy w trudnościach itp.

 

 

Czas pobytu tutaj jest niesamowitym darem od Boga. Jest coś takiego w tych wyjazdach (myślę, że wszystkich misyjnych), czego nie da się opisać słowami, bo to czuje się tylko sercem. Ludzie tutaj są niezwykle życzliwi i gościnni. Zawsze z uśmiechem i serdecznością nas witają i pozdrawiają. Czasem o siódmej rano przynoszą koguta na obiad, ryby, kosze warzyw i owoców, by nie zabrakło nam jedzenia. Całą wioską czują odpowiedzialność za nasz pobyt.

Wspólnie też wykonują prace wokół kościoła i plebani, sprzątaj i dekorują. Potrafią wspólnie pracować i odpoczywać, śmiać się i biesiadować.

 

 

 

 

W wiosce nie brakuje oczywiście problemów, są, tak jak i wszędzie, ale głęboko wierzę, że wspólnymi siłami dadzą radę.

 

 To co ich łączy oprócz wspólnej historii, przeżyć, doświadczeń, pracy itp. to wiara w Boga. Co tydzień u jednej z rodzin odbywają się spotkania biblijne. To jest jedno z tych przeżyć, które ujęło mnie najbardziej. Oto opis jednego ze spotkań: Weszłyśmy do domu z desek, który przypominał szopę na drewno, na środku było palenisko, wokół w półmroku na drewnianych ławkach siedzieli domownicy i ich sąsiedzi, w ręku trzymali Biblię. Ktoś rozpoczął śpiew, który niósł się daleko w głąb wioski. Potem było wspólne czytane i rozważanie Słowa Bożego, wspólna głośna modlitwa na koniec. Były łzy i wzruszenie, i nie ma co się dziwić, Duch Święty bez wątpienia tam był. Oczywiście na koniec była herbata i poczęstunek, nikt nie mógł nie zostać ugoszczony. A my byłyśmy z nimi. Nieważne, że z innego kontynentu, że się nie rozumieliśmy, że różnił nas kolor skóry – czułyśmy, że jesteśmy jedno, jedno w Bogu, jedno z nimi – na boso i na klepisku.

 

Często nas pytają jak to się stało, że tu przyjechałyśmy, czy wiedziałyśmy, że tutaj jest tak biednie. Niedowierzają kiedy mówimy, że to był nasz świadomy wybór. Tak trochę po „cichu myślę”, że się cieszą, że jesteśmy z nimi.

To co zasługuje na uwagę to otwartość Ojców Pallotynów. Kościół i plebania są dostępne dla wszystkich, taki wspólny dom dla wszystkich. Można przyjść o każdej porze, pomodlić się, porozmawiać, poćwiczyć śpiew czy grę na instrumentach. Zarówno jeden jak i drugi Ojciec często odwiedzają swoich parafian, są z nimi w biedzie i dostatku.

Przed nami ostatnie dni pobytu. Postaramy się je dobrze wykorzystać.

 

Dnia 2 września 2023 r., tak jak to było w planie, Lidia i Ewa wróciły szczęśliwie do Polski ze swego wolontariatu misyjnego z Phuvkiu, które leży w stanie Nagaland w Indiach.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

WENEZUELA – UPATA

WOLONTARIAT SALVATTI.PL

NASZA MISJA: WENEZUELA

od 12 stycznia do 14 marca 2023 r.

Andrzej Chrzanowski i Jakub Szymonowicz

 

 

 

Nazywamy się Jakub Szymonowicz i Andrzej Chrzanowski. 

 

12 stycznia 2023 r. razem wyruszyliśmy do miejscowości Upata w Wenezueli, by wspomóc miejscowego misjonarza ks. Przemysława Brodowskiego SAC. Nasz wolontariat skupia się na pomocy lokalnej społeczności, wsparciu misjonarzy w ich działaniach. Organizujemy także atrakcje oraz konkursy dla dzieci i spędzamy z nimi dużo czasu.

 

 

Zauważyliśmy, że brakuje tu miejsc, gdzie młodzież mogłaby bezpiecznie i komfortowo uprawiać sport, więc wspólnie podjęliśmy się budowy boiska do piłki nożnej oraz siatkówki, by zapewnić przyzwoite warunki do gry i zabawy.

Razem z ks. Brodowskim często odwiedzamy sąsiednie wioski, by lepiej poznać tutejszych ludzi oraz ich codzienność, która nie jest łatwa.

 

 

Wycieczka dla dzieci

 

28 stycznia odbyła się wycieczka do parku La Llovizna, Estado Bolívar. Brało w niej udział 29 dzieci, ksiądz Przemysław Brodowski SAC, siostra Maxicruz oraz my wolontariusze Salvatti: Szymon i Andrzej. Były to dzieci z katechez w Upacie, z różnych parafii.

Wodospady widoczne na zdjęciach są zlokalizowane blisko potężnej tamy. Największą atrakcją dla dzieci okazały się małpki. Nasze dzieci karmiły je wszystkim, co miały.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Boiska sportowe

 

29 stycznia – przygotowanie terenu pod boiska sportowe ukończone.

Praca przy zorganizowaniu boisk polegała przede wszystkim na kupieniu profili stalowych, opracowaniu projektu i następnie z pomocą niejakiego Gerardo, lokalnego parafianina, pocięciu profili, zespawaniu ich w kształt bramek, pomalowaniu i przymocowaniu siatek.

Praca przy boisku do siatkówki była o wiele łatwiejsza. Wylaliśmy w ziemie odrobine cementu, który służy za mocowanie słupków, między którymi rozciągamy siatkę. W razie czego słupki można wyjąć i schować. Do tego wapnem zaznaczyliśmy linie boisk.

Podczas spotkań z młodzieżą (i nie tylko),  które odbywają się trzy razy w tygodniu, korzystamy z naszych boisk. Na razie dzieci i młodzież przejęły boisko do piłki nożnej, a dorośli zacięcie ćwiczą siatkówkę.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

San Sebastian

 

Kolejna sobotnia wycieczka, tym razem na coś, co my byśmy nazwali agroturystyką. W sobotę 4 lutego razem z około czterdziestką dzieci wybraliśmy się do Finca San Sebastian, posiadłości jednej z rodzin z parafii, na której młodzież bawiła się, a także uczyła o zwierzętach, które tam występują.

 

Z dodatkowych atrakcji można wymienić kąpiele w lagunie i kajaki. To akurat miało też swoją ciemną stronę, bo niestety dwie dziewczynki postanowiły zacząć się topić, co zmusiło mnie do zafundowania sobie kąpieli w ubraniu, ale wszystko dobrze się skończyło.

Przed wyjazdem nagotowaliśmy gar ryżu dla 40 dzieci.

 

 

Różne zaangażowania

Wolontariat to czasem też ciężka praca fizyczna. W ostatnich tygodniach zajmowaliśmy się doprowadzeniem do porządku terenu przy niewielkiej kaplicy należącej do parafii, który w ostatnim czasie spowił gąszcz wysokich traw i krzaków.
Obecnie zajmujemy się wykopaniem studni w celu zapewnienia mieszkańcom Parafii św. Wincentego Pallottiego w Upacie dostępu do bieżącej wody.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W niedziele jeździmy też na zajęcia z dziećmi do pobliskich wiosek: San Lorenzo i Santa Rosa. To są zdjęcia z niedzielnego pobytu – 5 lutego w Santa Rosa.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Puerto Ordaz

Ostatnie dni spędziliśmy głównie kopiąc studnię, jednakże w sobotę pojechaliśmy do Puerto Ordaz na Ingres.

 

 

A dziś, 27.02, wyjątkowa atrakcja, bo odwiedziliśmy jedną z parafianek ks. Przemysława i mieliśmy okazję jeździć konno po wenezuelskich wzgórzach. Jest to miejsce Finca San Sebastian.

 

Studnia

Od 2 marca powrót do kopania studni, która bez wątpienia tu się przyda, gdyż z dostępem do wody jest tu poważny problem.

Do pewnego momentu można kopać ręcznie. Gdy pojawiły się skały Padre wynajął nam młot pneumatyczny. Bez tego sprzętu nie można posuwać się dalej. W najgorszych momentach tempo 10 cm/dzień, ale idzie.

 

Gdybyśmy zrobili małe podsumowanie, to pierwszy miesiąc opierał się głównie na zajęciach z dziećmi i młodzieżą. Mieliśmy ogromną pomoc od sióstr zakonnych w wymyślaniu im rozrywek i nie było tak ciężko. Potem pojawiła się potrzeba wykopania tej studni, co fizycznie okazało się ciężką pracą, ale miało to też świetny aspekt towarzyski. Pracowało nas tam zazwyczaj 4-5 osób, a zejść na dół mógł tylko jeden. Reszta go „obsługiwała” podając narzędzia i wyciągając wiadra urobku i wody, więc w między czasie można było odpocząć i porozmawiać.

Tak czy owak warto pamiętać, co powiedzieli nam poprzedni wolontariusze na pierwszym spotkaniu – wolontariat nigdy nie jest tym, czego się spodziewasz u nas się sprawdziło w 100%.

 

 

 

Słowa podsumowania wolontariatu w Upacie

Podczas niecałych dwóch miesięcy wolontariatu w Upacie z pomocą lokalnej społeczności udało nam się zbudować boisko do siatkówki oraz piłki nożnej. Teren obok parafii Saint Vincente Palotti zamienił się w miejsce spotkań dla parafian oraz ich dzieci, które mogą teraz bezpiecznie grać i bawić się.
Najdłuższym i najtrudniejszym zadaniem było wykopanie studni o głębokości 5 m.
Mieszkańcy Upaty bardzo często nie mają dostępu do bieżącej wody. Przerwy w dostawie trwają kilka dni, a nawet i dłużej. Ludzie radzą sobie poprzez magazynowanie deszczówki, bądź dzięki studniom. Kopaliśmy głównie ręcznie oraz przy pomocy młota udarowego, by poradzić sobie ze skałą.

 

Ostatnie dni spędzamy w Guarenas u księży misjonarzy. Mamy niepowtarzalną możliwość poznania Caracas, którego rzeczywistość odbiega od znanej nam Upaty.

Barrios, czyli bardzo ubogie dzielnice miast w Wenezueli mogą znajdować się dosłownie obok urbanizacion, czyli dzielnic bogatych. Pomarańczowe bloki z poniższego zdjęcia to strzeżone osiedle z basenem, dokładnie pokazane na tym właśnie zdjęciu.

Pomocy ubogim udzielają misjonarze, dając im jedzenie. Niestety dla większości mieszkańców barrio nie ma perspektyw na lepsze jutro. Tutaj się urodzili i tutaj zakończą swój żywot, ciężko pracując lub kradnąc albo walcząc o środki potrzebne do przeżycia.

 

Nasza misja dobiegła końca. W Wenezueli poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi o dobrych sercach, którzy mimo tego, że sami wiele nie mają, dzielą się i pomagają sobie nawzajem.

 

14 marca 2023

14 marca Andrzej i Jakub są w drodze na lotnisko w stolicy Wenezueli Caracas, a następnego dnia lądują już w Europie i wysyłają nam jeszcze jedno wspólne zdjęcie z podróży, tym razem z  Berlina, gdzie są w oczekiwaniu na pociąg do Polski. Teraz już szczęśliwie wrócili do Polski!            „Nasza Misja – Wenezuela” zakończona!