Kolumbia: dzieci publiczne

Bello es bello” – „Bello jest piękne” – mówią o swoim miasteczku jego mieszkańcy. Leży pośród Andów, w jednym z najpiękniejszych regionów Kolumbii. I byłoby jeszcze piękniejsze, gdyby nie rozmiar biedy jaka dotyka wielu jego mieszkańców.

Wojna domowa, jaka przez ostatnie 50 lat była udziałem mieszkańców Kolumbii, stworzyła przestrzeń do handlu dziećmi, narkotykami i sex biznesu. Głównymi stronami konfliktu był rząd Kolumbii, lewicowi partyzanci i prawicowe grupy paramilitarne. Wewnętrzny niepokój spowodował wzrost przestępczości, walki karteli narkotykowych i lawinę innych, demoralizujących społeczeństwo zjawisk. Ludzie z obszarów rolniczych, uciskani przez uzbrojone ugrupowania militarne, które rabowały ich dorobek, zaczęli uciekać do miast. Tam usiłowali szukać pracy, ale znajdowali ją tylko nieliczni. Mężczyźni zaczęli sięgać po alkohol, kobiety zajęły się prostytucją, młodzież wpadła w narkotyki. Teraz to już kolejne pokolenie ludzi bez głębszych wartości. Nie znają innego życia niż to na marginesie. Przed ich dziećmi też nie rysowałaby się inna przyszłość, gdyby nie misjonarze. Siostry zakonne i księża prowadzą liczne domy dla dzieci, nazywane domami dziecka lub domami dla „dzieci ulicy”. Jednym z nich jest Casa Hogar im. Jana Pawła II, dom prowadzony przez księży pallotynów. Obecnie mieszka w nim 20 dzieci. Ośmioletni Jose ma jeszcze starszego brata. Ojciec opuścił ich rodzinę 4 lata temu. Do Casa Hogar trafił rok temu, bo jego mamy nie było stać na utrzymanie synów. Mieszkała w jednej wynajmowanej izbie z dziewięcioma innymi osobami. Daria ma tylko 15-letnią siostrę. O jej rodzicach nic nie wiadomo. Dziewczynki mieszkają tylko z ciotką. Mąż ciotki nie zgadza się jednak, by mieszkały razem z nimi. Ich pokojem jest więc niewielka komórka przy domu. Juan Pablo ma przyrodniego brata, Andeasa. Chłopcy mieszkaliby z matką, ale jej trzeci partner nie zgadza się, by chłopcy mieszkali razem. Między nim a mamą chłopców, która niedawno zerwała z uzależnieniem od narkotyków, nieustannie dochodziło do konfliktów. Dlatego obaj synowie trafili do Casa Hogar.

Dzieci spędzają w Casa Hogar czas od poniedziałku do piątku. Tam odrabiają lekcje, mają regularne posiłki, zajęcia pozalekcyjne, opiekę psychologa, porządny mundurek do szkoły. Na sobotę i niedzielę wracają do swoich rodzin, ale to zwykle im nie służy, bo w ich rodzinach nie ma żadnych zasad. Dzieci zasypiają wtedy, kiedy się zmęczą i tam, gdzie się położą. Miguel przez kilka pierwszych tygodni pobytu w Casa Hogar spał na schodach albo pod łóżkiem. Taki miał nawyk. Diana i Elena, dwie siostry w czasie weekendu były zamykane przez matkę w klatce, kiedy ta wychodziła na noce do pracy jako prostytutka.

Jeszcze niedawno dom dla dzieci Casa Hogar działał również przez weekend, szczególnie dla tych dzieci, dla których powrót do rodziców, nawet na dwa dni, był niszczący. Z powodu braku funduszy jednak księża pallotyni musieli z tej opcji zrezygnować.

Fundacja Salvatti.pl chce ratować te dzieci. Księża pallotyni i wychowawcy Casa Hogar pracują także z rodzinami. Organizują comiesięczne spotkania z rodzicami, by uświadamiać im, jak dbać o prawidłowy rozwój dziecka i zapobiegać, by nie ich dzieci nie znalazły się na ulicy, nie wpadły w gangi narkotykowe i uzależnienia. W wielu przypadkach jest efekt. Mama Jose wynajęła niewielkie mieszkanko z małą kuchnią i łazienką. Co prawda w jednej z gorszych dzielnic na przedmieściach, ale przynajmniej mają własny kąt. Księża pallotyni wspomagają ją żywnością, którą otrzymują z instytucji pomocowych. Organizują proste meble: łóżko, stolik, by dzieci nie spały na podłodze i miały gdzie zjeść posiłek. Mama chłopców jest im bardzo wdzięczna. Przyznaje, że odkąd Jose jest w Casa Ogar jest spokojniejszy. Osiąga lepsze wyniki w nauce. To samo przyznaje babcia Juana Pablo i Andreasa. Dzięki wsparciu misjonarzy obaj chłopcy, których jeszcze niedawno trudno było okiełznać, znaleźli się w gronie ministrantów.

Takich dzieci w Casa Hogar jest więcej. Potrzebują naszego wsparcia, by nie znaleźć się na ulicy, na której „kwitnie” prostytucja i handel narkotykami, a dookoła roztaczają się widoki przytłaczające dziecięcą psychikę. Sześcio, siedmiolatki w drodze do szkoły omijają sterty śmieci, w których grzebią „mieszkańcy ulicy”, leżących na ziemi półprzytomnych narkomanów i domy publiczne, z wychylającymi się z nich półnagimi kobietami. Niektóre z tych osób są ich rodzicami….

Każde 50 czy 100 zł to pomoc konkretnemu dziecku. By nie znalazło się na ulicy. By nie stało się ofiarą handlu żywym towarem. By nie handlowało narkotykami, które mogą także trafić do Polski.



Dodaj komentarz