Wolontariat 2019

    Urszula Kacprzak

Jeśli chodzi o początki – to było zwyczajnie – dobry Bóg wezwał, a ja powiedziałam „tak” – napisała w jednym z listów Matka Teresa. Proste „tak” zmienia bieg historii. Jesienią 2019 r. przez trzy miesiące byłam w samym środku tego „tak”, wielkiego TAK Matki Teresy i mojego małego „tak”, sprzed dwóch lat, kiedy zdecydowałam się na kurs wolontariatu misyjnego prowadzony przez Pallotyńską Fundację Misyjną Salvatti.

[su_spoiler title=”Rozwiń”]

Pierwsze wolontariackie kroki stawiałam w Rwandzie, również przez kwartał. Moim domem było wówczas Kibeho, miejsce pierwszych uznanych przez Kościół objawień Matki Bożej w Afryce.

Zasadniczym celem miało być towarzyszenie pielgrzymom przyjeżdżającym do Sanktuarium. Mam więc za sobą niesamowite doświadczenie kontaktu z ludźmi różnych narodowości, kultur i języków. Poza tym jako wolontariusz starałam się mieć oczy szeroko otwarte, bo na placówce misyjnej pracy nigdy nie brakuje, a nawet gdyby zabrakło wystarczy wyjść na ulicą, gdzie mnóstwo dzieciaków czeka na zabawę.

Rok później tęsknota za Afryką pchnęła mnie na kolejną placówkę, do ośrodka dla najuboższych sióstr Matki Teresy w Hawassie na południu Etiopii. To miejsce, którego słowa nie oddadzą. Zaczynając od tego, że Etiopia jest inna niż jakiekolwiek miejsce na globie, a kończąc na skrajności doświadczeń w czasie pracy z pacjentami w ośrodku. Bo to ani szpital, skoro nie ma lekarzy, ani ośrodek zdrowia, bo chorzy przebywają na oddziałach. Trochę hospicjum – chorzy na HIV/AIDS i na raka; trochę zakaźny – gruźlica; trochę dom samotnej matki; trochę psychiatryk. Będzie grubo ponad 200 osób. Istny kogel-mogel.

Wolontariat jest niepodważalnie wpisany w dzieje Misjonarek Miłości. Kiedy w 1949 r. Matka Teresa skarżyła się Maryi „Nie mam dzieci”, to znaczy nie mam kandydatek do nowego zgromadzenia, jej pomocnikami i towarzyszami w pracy dla ubogich, byli właśnie wolontariusze. Takie pierwsze „nieślubne” dzieci. Dziś każdy ośrodek sióstr „Kalkutanek” ma osobne miejsce dla świeckich wolontariuszy, którzy chcą włączyć się w pomoc najuboższym z ubogich.

[/su_spoiler]

 

Marta Skorupska

Zakochałam się w Kubie od pierwszego wejrzenia. Dlaczego? Nie tylko przez bajeczną pogodę, piękną muzykę i widoki, które można zobaczyć w przewodnikach. To co przeżyliśmy, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Uczyliśmy angielskiego, odwiedzaliśmy chorych i poznawaliśmy  cudownych ludzi i ich wyjątkowe historie. Na zajęciach czytaliśmy z dziećmi „Małego Księcia” a z młodzieżą śpiewaliśmy piosenki Beatlesów.

[su_spoiler title=”Rozwiń”]

Pomimo tego, że życie nie jest tu łatwe, to każdy stara się żyć normalnie. Kubańczycy dzielą się wszystkim co, mają i pomagają w każdej sytuacji. Nigdzie na świecie nie można znaleźć tak uśmiechniętych i otwartych ludzi. Nie mogę się doczekać powrotu do Hawany!

[/su_spoiler]

 

Berenika Zwolińska

 

Takie niebo oglądałam codziennie w Indiach. Jest to zdjęcie zrobione
ze schodów sierocińca (przez miejscowych nazywanym „hostelem”)
około godziny 6 rano. Dziewczynki czesały swoje bujne włosy w
warkocze, a ja zmagałam się ze swoim niewyspanym ciałem.

[su_spoiler title=”Rozwiń”]

Przygotowanie do wolontariatu skończyłam w 2018 roku. Wiele życiowych
sytuacji sprawiło, że na wolontariat wyjechałam dopiero w kolejnym
roku, z czego (teraz wiem) bardzo się cieszę. Potrzebowałam czasu.
Uważam, że powinniśmy być świadomi naszej kondycji zdrowotnej oraz
sytuacji życiowej, kiedy podejmujemy decyzję o wyjeździe.

W Indiach spędziłam miesiąc. Wyleciałyśmy do Azji we trójkę; ja,
Ola i Ksenia, nie znając się przed wylotem (Olę widziałam w sklepie
Fundacji, a Ksenię poznałam dopiero na lotnisku). Pomimo różnicy
wieku dogadywałyśmy się świetnie, bezkonfliktowo. Dziewczyny były
dla mnie dużym wsparciem. Starałyśmy się nawzajem sobą opiekować,
szczególnie podczas drobnych doświadczeń chorobowych, związanych ze
zmianą klimatu. Bardzo się cieszę, że miałam okazję przebywać w
ich obecności.

Do naszych codziennych zajęć należało: budzenie dzieci o 5:30,
rozdawanie posiłków, zabawa (grałyśmy głównie na dworze w gry
zespołowe – siatkówka była ulubioną grą chłopaków) oraz uczenie,
która polegało na rozmawianiu z dziećmi po angielsku oraz rozwijaniu
ich kompetencji w zakresie pisania i czytania (dzieci uwielbiały
dyktanda). Podopieczni uczyli nas tańczyć i zapoznawali nas z
regionalną muzyką w języku telugu. Miałyśmy również okazję
zwiedzić kilka przyrodniczych i religijnych miejsc.


Moje najlepsze wspomnienia z pobytu wiążę z ludźmi, których tam
poznałam. Są to osoby o  niesamowitym poczuciu humoru, potrafiące
żartować z siebie. Tego im zazdroszczę! Mami – kobieta, która
sprawuje opiekę nad dziećmi, traktowała nas jak własne córki, a
Księdza Kishor (syn Mami), który dba o każdy aspekt tego miejsca,
robił wszystko, abyśmy czuły się jak w domu. Podopieczni mieszkający
w sierocińcu szybko obdarzyli nas zaufaniem, z chęcią rozmawiali z
nami, bawili się i przytulali. Pomimo krótkiego pobytu zdążyłyśmy
nawiązać bliskie relacje z dziećmi. Myślę, że pożegnanie dla nas
wszystkich było bardzo smutnym doświadczeniem.

Ksiądz Kishor nauczył mnie, że każdy z nas potrzebuje wsparcia.
Wsparcie może mieć wiele wymiarów. Dzieci w sierocińcu dostają
codziennie jedzenie, czyste miejsce do spania, możliwość edukacji i
osoby, które troszczą się o nie. Dopiero będąc tam, zdałam sobie
sprawę, że jako wolontariusz mogę dać im zainteresowanie, które
jest bezcenne w miejscu takim jak to, ale oprócz tego (teraz już wiem)
wsparcie, które jest im konieczne to pomoc finansowa. Dało mi to do
myślenia, że rzeczywiście my, którzy żyjemy często posiadając
dużo większe możliwości finansowe, naprawdę możemy pomagać
niekoniecznie wyjeżdżając na drugi koniec świata, ale po prostu
będąc darczyńcami.

Wolontariat uświadomił mi, że to niebo, które tam widziałam, jest
wszędzie. Jesteśmy ludźmi i jako ludzie możemy dawać i otrzymywać
miłość – wszędzie. Ja dostałam w Indiach dużo więcej miłości,
niż sam byłam w stanie dać. Za to dziękuję.

Pozdrawiam serdecznie,

Berenika Zwolińska

[su_spoiler title=”Rozwiń”]

Bożena i Piotr Zontek

W lipcu 2019 r. wyjechaliśmy na wolontariat misyjny do Rwandy. Przez miesiąc naszym domem był ośrodek pallotyński w Kibeho – tam mieszkaliśmy i pracowaliśmy.  Moim zadaniem było nauczenie tutejszych kucharzy przyrządzania dań kuchni europejskiej z dostępnych lokalnie produktów.

[su_spoiler title=”Rozwiń”]

Mąż poza drobnymi pracami gospodarczymi projektował zabudowę wiaty, zagospodarowanie terenu, wymierzał drogę na terenie ośrodka oraz projektował niweletę tak, żeby ogromne ilości wody płynące tam w porze deszczowej spływały w odpowiednim kierunku.

Po przyjeździe do Kibeho okazało się, że czekają nas również nietypowe zadania. Pierwszego dnia adoptowała nas na swoich przybranych rodziców Aleksandra – wolontariuszka słowackiego Caritasu prowadząca na terenie placówki pallotyńskiej przedszkole. Ona była dla nas przewodniczką, tłumaczką i przyjaciółką, my byliśmy dla niej przyjaciółmi i powiernikami bo sama borykała się z licznymi problemami związanymi z prowadzeniem przedszkola.

Wolontariat misyjny to nie tylko fizyczna czy materialna praca na rzecz misji, dla nas to przede wszystkim  spotkanie i nawiązanie relacji z drugim człowiekiem. Doświadczenie życia we wspólnocie, która nas przyjęła, spotkania i wspólne modlitwy z pielgrzymami z Afryki i Europy przybywającymi do Sanktuarium Matki Bożej Słowa, rozmowy z misjonarzami i wolontariuszami, a przede wszystkim spotkania z Rwandyjczykami i wsłuchanie się w ich historie odmieniło nasze serca i nas samych.

[/su_spoiler]

 

 

Sylwia Szabucka

 

23 października wyjechaliśmy z Martą, Pauliną i Bartkiem na Kubę. Przez 2 miesiące przebywaliśmy na przedmieściach Hawany. Na miejscu przyjęli nas pallotyńscy misjonarze. To oni pomogli nam zaaklimatyzować się w nowym miejscu, wprowadzili w panujące tam zasady życia i miejscową społeczność.

[su_spoiler title=”Rozwiń”]

Mieliśmy szansę przekonać się jak ciężka jest praca misjonarzy w tak skomplikowanej i nieprzewidywalnej rzeczywistości jaką jest Kuba i jej mieszkańcy. Staraliśmy się odwdzięczyć wspólną modlitwą, uczestnictwem w mszach i adoracjach i wzajemnym wsparciem. Wiemy, że ich pomoc była nieoceniona. Trochę czasu zajęło zanim przystosowaliśmy się do nowego środowiska. Zimna woda co drugi dzień, czasem brak prądu, pustki w sklepach. Jednak pomimo trudnych warunków czuliśmy się dobrze, otoczeni opieką misjonarzy oraz wspaniałych miejscowych ludzi, którzy z nami współpracowali. 

Zasięg naszych działań obejmował trzy kubańskie wioski: Managua, Guasimas oraz Guarra. Na miejscu najwięcej czasu spędzaliśmy z najmłodszymi, m. in. uczyliśmy ich angielskiego poprzez gry i zabawy edukacyjne, organizowaliśmy zajęcia sportowe, konkursy i różnego rodzaju aktywności mające na celu integrację i edukację. Dzieci bardzo chętnie uczestniczyły w zajęciach. Wiele z nich ma trudną sytuację rodzinną, dlatego możliwość przebywania w bezpiecznym dla nich miejscu oraz wspólnej zabawy z rówieśnikami daje im choć na chwilę możliwość oderwania się od trudnej rzeczywistości.

Oprócz tego odwiedzaliśmy chore i starsze osoby. Kontakt z nimi był niesamowitym przeżyciem zarówno dla nich jak i dla nas. Wszędzie przyjmowano nas bardzo serdecznie i ciepło, sama nasza obecność sprawiała, że ludzie cieszyli się i chętnie z nami rozmawiali. Przebywanie z nimi zostawiło także trwały ślad w nas samych. Doświadczenie ich niezwykłej radości i siły dawało motywację do kolejnych działań.

Bardzo zżyliśmy się z lokalną społecznością, poznaliśmy cudownych ludzi i doznaliśmy od nich wiele dobra i bezinteresownej miłości. Pomimo tego, że sami mają tak niewiele, potrafili się jeszcze z nami tym podzielić. Mieliśmy możliwość przekonać się jaka siła płynie z wzajemnych ludzkich relacji. Nasze starania i praca spotykały się z ogromną wdzięcznością i życzliwością. Widzę teraz sens działań podejmowanych przez misjonarzy i wolontariuszy i wiem że zadania z tym związane pełne są codziennych wyzwań oraz wymagają od człowieka ogromnego poświęcenia.

Myślę, że  nasza misja na Kubie wniosła mnóstwo dobra w życie jej mieszkańców. Chcę jednak podkreślić, że niewyobrażalnie ubogaciła także nasze serca.

[/su_spoiler]

 

Tomasz Okoński

 

Refleksje na temat moich wyjazdów na wolontariat misyjny

[su_spoiler title=”Rozwiń”]

Słowa te przyszło mi pisać w nadzwyczajnym miesiącu misyjnym – w październiku 2019 r. To wielka radość! Po pięciu wyjazdach jako wolontariusza misyjnego, siłą rzeczy mam pewne przemyślenia, które z pokorą przekazuję. Energia młodych ludzi jest nie do przecenienia. Jako emeryt – 5 lat temu tylko raz byłem samodzielnie w Ośrodku Jeevodaya (dla trędowatych) w
Indiach, prowadzonym przez misjonarkę świecką – dr Helenę Pyz. Nawiązałem tam kontakt z Pallotynami i w kolejnych latach byłem w Rwandzie, a ostatnio w Etiopii. Wyjazdom tym patronowała Pallotyńska Fundacja Misyjna „ Salvatti.pl”. Formację charyzmatyczną zawdzięczam Ruchowi Focolari, który jest „moim” charyzmatem, a pogłębienie go w kwestii apostolstwa – synom i córkom św. W. Palottiego. Z wdzięcznością i wzruszeniem odbieram przenikanie się tych dwóch skarbów danych mi przez Ducha św. Ciekawym dla mnie jest fakt, że na żaden z tych pięciu wyjazdów nie „parłem”, chociaż na każdy byłem otwarty. Odbieram to jako ewidentne działanie Ducha Świętego, któremu zawierzyłem do końca, a także Chiarze Lubich, której wszystko zawierzyłem. Na każdy wyjazd miałem zresztą błogosławieństwo Odpowiedzialnych.

Nie muszę pisać oczywistości, że każdy wyjazd był inny. A na pytanie: co ty tam w końcu robiłeś? – odpowiadam: – mając „wysunięte
anteny”: wszystko, co w danym momencie trzeba było. A już najmniej to, co ja chciałbym robić. Jeżeli jest się nastawionym na służenie, nie pytasz „co robić?”, lecz sam to widzisz. Wówczas służba jest miłością, a więc i radością. Czasami jest się tzw. „złotą rączką” od napraw, czasami opatruje się rany, a czasem uczy bądź bawi się z dziećmi. Siłą rzeczy język nie jest w tym przypadku przeszkodą, bo któż zna dziesiątki dialektów, którymi oni posługują się. Język miłości funkcjonuje na całego. I to wszystko z uśmiechem na twarzy i pogoda ducha każdej ze stron. A potem żal wyjeżdżać. Bo ma się tak wielu najprawdziwszych przyjaciół. A na koniec, któż to wie, może najważniejsza część misji. Przekazać to całe dobro, z którym się spotkałem: rodzinie, znajomym, obcym. Wierzącym i niewierzącym. Ludziom żyjącym w dobrobycie i jakże często narzekającym. W zsekularyzowanej Europie. Niełatwe, ale budujące, radosne i piękne to apostolstwo. Bo to przecież
Dobra Nowina.

 

[/su_spoiler]