5 tygodni misji w Etiopii

 

17.03. – 21.04. 2024

 

Misja w Etiopii to dla mnie niezwykłe doświadczenie, które trwało zaledwie pięć tygodni, a jednak niosło ze sobą wiele emocji, wyzwań i niezapomnianych chwil. Okres ten, choć w kontekście codziennego życia wydaje się znaczący, okazał się jedynie krótkim epizodem w mojej próbie zrozumienia i nawiązania relacji z mieszkańcami ośrodka Matki Teresy w Hawassie.

 

 

Nadzieja i wyzwania, czyli o pobycie w Hawassie

 

Hawassa, miasto położone około sześć godzin detiopiarogi od Addis Abeby, stolicy Etiopii, stało się moim miejscem zamieszkania na 35 dni. To właśnie tam, w ośrodku założonym przez Siostry Matki Teresy w 2009 roku, miałam okazję poznać życie codzienne ludzi, którzy każdego dnia zmagają się z chorobami, biedą i brakiem perspektyw. W ośrodku przebywało około 100 pacjentów – mężczyźni w zielonym budynku, a kobiety i dzieci w niebieskim. Jednak na pomoc liczyło znacznie więcej osób, które codziennie gromadziły się przed bramą, oczekując na przyjęcie lub choćby skromny posiłek.

Pomimo moich starań, czas spędzony w Hawassie nie wystarczył, by nawiązać głębsze relacje z mieszkańcami. Czułam, że nim zdążyłam się zadomowić, zrozumieć ich problemy i zyskać ich zaufanie, musiałam już wracać. Pozostało we mnie poczucie niedosytu i pytanie, czy mogłam zrobić więcej. Niemniej jednak, te krótkie chwile, które spędziłam w towarzystwie mieszkańców, pozwoliły mi choćby w niewielkim stopniu zrozumieć, jak wygląda ich codzienne życie i z jakimi problemami się zmagają.

 

 

 

Codzienne wyzwania

Ośrodek, w którym pracowałam, nie miał stałego lekarza. Pacjentami opiekowały się Siostry, które z oddaniem dbały o ich zdrowie i dobrostan. Rany, często głębokie i zaawansowane, były opatrywane przez jedynego pielęgniarza o imieniu Meles. Szczególnie niepokojąca była częsta obecność gruźlicy, która w ośrodku dotykała głównie dzieci. Jedna z pacjentek, 10-letnia Mirtu, od początku mojego pobytu była sparaliżowana i karmiona przez sondę. Jej smutne spojrzenie, gdy odwiedzałam ją codziennie, pozostaje w mojej pamięci do dziś. Mimo że jej stan zdrowia był poważny, pod koniec mojego pobytu stał się cud – Mirtu wróciła ze szpitala w lepszym stanie, mogła poruszać rękami i nogami, a nawet próbowała tańczyć z kobietami, które każdego wieczoru spotykały się w ośrodku. To była najjaśniejsza chwila mojego pobytu w Etiopii, moment pełen nadziei i radości.

 

etiopia

 

 

Każdy czwartek spędzałam w małej kaplicy na terenie ośrodka, gdzie spotykałam się z miejscowym pastorem Abrahamem oraz grupą kobiet w ciąży. Czytaliśmy fragmenty Pisma Świętego, co było dla nich momentem wytchnienia i duchowego wsparcia. Pastor tłumaczył mi teksty na angielski, dzięki czemu mogłam uczestniczyć w tych spotkaniach. Kobiety, często bardzo młode, były w zaawansowanej ciąży, a ich przyszłość była niepewna. Szczególnie zapadła mi w pamięć 14-letnia Debora, która, choć była nieśmiała i nie znała angielskiego, zawsze wymieniała ze mną uśmiechy. Zadawałam sobie pytanie, co stanie się z tymi młodymi kobietami, gdy ich pobyt w ośrodku się skończy. Niestety, odpowiedź na to pytanie pozostała nieznana – pozostawała jedynie nadzieja, że nie wrócą na ulicę, skąd wiele z nich przybyło.

 

 

Edukacja w ośrodku

Jednym z największych wyzwań, jakie stanęły przede mną podczas misji, była propozycja Siostry Marabell, misjonarki z Kongo, abym poprowadziła lekcje dla dzieci. Klasa, którą mi pokazano, była pełna kolorowych liter alfabetu po angielsku i amharsku. Jednak różnorodność wieku dzieci oraz brak wspólnego języka sprawiały, że prowadzenie zajęć było trudnym zadaniem. Dzieci były pełne energii, krzyczały, kłóciły się o przydzielone im flamastry, a ja miałam trudności, aby nad nimi zapanować. Niektóre z dzieci nigdy wcześniej nie były w szkole, co dodatkowo komplikowało proces nauczania.

Z czasem, dzięki wsparciu pastora Abrahama, udało mi się wprowadzić pewien porządek i rozpocząć naukę alfabetu. Mimo że zadanie to okazało się niezwykle trudne, każdy mały sukces – jak nauka trzymania ołówka czy napisanie pierwszej litery – dawał mi ogromną satysfakcję. Być może to właśnie te małe kroki, te drobne osiągnięcia, były najważniejszą lekcją, którą mogłam im przekazać.

 

 

 

Refleksje

etiopia

 

Moje pięć tygodni w Etiopii to czas, który z jednej strony wydawał się zbyt krótki, by w pełni zrealizować misję, a z drugiej – pełen znaczących momentów, które na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Choć nie udało mi się nawiązać głębokich relacji z mieszkańcami ośrodka, zrozumiałam, że każda, nawet najmniejsza pomoc, ma swoje znaczenie. Czas spędzony w Hawassie pozwolił mi zrozumieć, jak wiele wyzwań stoją przed mieszkańcami tego miasta, a także jak wiele radości mogą przynieść drobne gesty życzliwości i wsparcia.

Moja misja w Etiopii, choć krótka, była pełna cennych doświadczeń i refleksji, które na zawsze zmieniły moje spojrzenie na świat. Mam nadzieję, że udało mi się wnieść choć trochę radości w życie mieszkańców ośrodka i że to doświadczenie pozostanie ze mną na zawsze, motywując mnie do dalszej pracy na rzecz potrzebujących.

 

 

O swoim pobycie opowiadała Małgorzata Kleszcz, pełną relację znajdziecie tutaj : RELACJA Z ETOPII,

Dodaj komentarz