Bivouvoue

Kamerun

Kamerun jest jednym z największych państw afrykańskich. Leży w środkowej części Afryki. Zamieszkuje tam 200 grup etnicznych. Ich codzienność jest naznaczona trudem. Dzieci od najmłodszych lat pomagają rodzicom w polu. Szkoły prowadzone przez misjonarzy dla najuboższych dzieci są jedyną szansą na edukację. Wspieramy je, budujemy nowe, by te, które są nie były przepełnione. Większość uczniów w kameruńskich szkołach to chłopcy. Dziewczynki wypadają z cyklu edukacyjnego nie tylko z powodu uprzedzeń, ale także przez przedwczesne ciąże, małżeństwa i konieczność zajęcia się obowiązkami domowymi. Po I wojnie światowej 80 proc. kraju znalazło się pod panowaniem francuskim, a 20 proc. pod brytyjskim. W lutym 1961 r. obie części nowej republiki, francuska i brytyjska, uzyskały autonomię. Zmagają się jednak z biedą, niskim poziomem edukacji i konfliktami politycznymi.

Jedną z placówek objętych projektem Fundacji jest szkoła w wiosce Bivouvoué w Kamerunie. To właściwie dwa zbite z desek baraki bez okien, postawione w środku wykarczowanego lasu. Deski i belki próchnieją z powodu termitów. Warunki do nauki są tu naprawdę ciężkie – jest tablica, ale nie ma dostępu do światła. Nie ma też mowy o żadnej podłodze, dzieci przez cały dzień siedzą w kurzu i pyle. Budynek nie ma też żadnego fundamentu, a przy większym deszczu ziemia dosłownie obsuwa się spod desek i trzeba ją podsypywać.

Nasza wolontariuszka spędziła 4 miesiące w Kamerunie zbierając informacje na temat najważniejszych potrzeb właśnie w tej wiosce. Dowiedziała się, że niektóre z dzieci pokonują dziennie nawet do 8 kilometrów, aby dotrzeć na zajęcia  – 4 kilometry do szkoły i 4 z powrotem.

Jak sama mówi: „Taki widok poruszyłby każde serce, istnieje jednak coś dla czego warto dalej działać – siedemdziesiąt dwie uśmiechnięte buzie, siedemdziesiąt dwie pary przepięknych brązowych oczu, które nie spuszczały ze mnie wzroku.  Ich wdzięczność nie wyraża się słowami, ale pisze się na ich twarzach i w uśmiechach. Każde z nich rozumie, że pójście do szkoły to szansa na lepszą przyszłość dla nich i dla ich rodziny. Cieszą się, że zamiast pracować w polu mogą się uczyć  – często też wrócić do domu i przekazać wiedzę swojemu rodzeństwu, które ze względów finansowych nie ma takiej szansy.”

 

Z pomocą miejscowego księdza Morrisa budujemy dla nich szkołę z prawdziwego zdarzenia. Elegancką, murowaną, schludną.