17 lipca 2025 roku miał być pierwszym dniem misyjnej podróży trójki wolontariuszy Fundacji Salvatti.pl: Rozalii Goleń, Ani Wasilewskiej i Amadeusza Kiedrowskiego. Jednak wszystko mogło potoczyć się inaczej. Zaledwie tydzień wcześniej otrzymali mail z informacją, że ich wizy zostały odrzucone.
Zamiast ostatnich spokojnych przygotowań, czekał ich tydzień pełen nerwów – ponowne wypełnianie dokumentów, wizyty w indyjskiej ambasadzie i niepewność aż do ostatniej chwili. Dopiero dzień przed planowanym wylotem mogli odetchnąć z ulgą: wizy były gotowe do odbioru.
Na warszawskim lotnisku pożegnały ich siostra Anna i Monika, udzielając błogosławieństwa na drogę. Wtedy jeszcze nikt nie przeczuwał, że prawdziwa przygoda zacznie się na długo przed dotarciem do miejsca docelowego.
Lot do Delhi trwał sześć i pół godziny. Był nocny, ale emocje nie pozwoliły nikomu z trójki zmrużyć oka. Po wylądowaniu powitały ich ogromne mudry – tradycyjne hinduskie gesty dłoni symbolizujące pokój i gościnność.
Już pierwsze chwile w Indiach przyniosły zetknięcie z lokalną rzeczywistością: gęste powietrze, egzotyczne zapachy, kakofonia języków i… natarczywi taksówkarze. Hotel, choć znajdował się tuż przy lotnisku, wymagał półgodzinnej jazdy przez ciemne i hałaśliwe ulice. Sam budynek, ze skrzypiącymi łóżkami i zniszczonymi ścianami, nie budził zachwytu.
To była pierwsza lekcja – w tej podróży komfort nie będzie priorytetem.
Następnego dnia wolontariusze polecieli do Dimapuru, największego miasta Nagalandu. Tam, przy okienku „Tourist Immigration Office”, dowiedzieli się, że nie posiadają wymaganego pozwolenia na wjazd do stanu. Przepisy zmieniły się niedawno, a informacja ta nigdy do nich nie dotarła.
Z pomocą przyszedł ksiądz Thomas, który towarzyszył im na lotnisku. Po rozmowach z policją i wizytach na komisariacie, okazało się, że na razie nie mogą opuścić miasta.
Trafili do domu biskupa, gdzie po raz pierwszy od wylotu zjedli ciepły posiłek. Wieczorem przybył ojciec Jacob – nazywany później „Ojcem Kubą” – człowiek, którego energia i uśmiech natychmiast rozładowały napięcie. To on pomógł im złożyć wnioski o pozwolenie i stał się przewodnikiem po regionie.
Podczas przymusowego pobytu w Dimapurze wolontariusze odwiedzili St. Joseph College i St. Joseph University. W uniwersyteckim muzeum mogli zobaczyć tradycyjne ozdoby, broń i nakrycia głowy plemion Naga. Tam po raz pierwszy usłyszeli o „headhuntingu” – dawnej praktyce odcinania głów pokonanych wojowników, porzuconej dopiero w latach 60., gdy do Nagalandu przybyli chrześcijańscy misjonarze.
Poznali też realia regionu: Nagaland zamieszkuje około dwóch milionów ludzi, podzielonych na 17 plemion, z których każde ma własny dialekt i tradycje.
Formalności wymagały, aby wolontariusze udali się do stolicy stanu – Kohimy. Spędzili tam dwie noce, a czas oczekiwania na pozwolenia wykorzystali na zwiedzanie okolicy. Największe wrażenie zrobiła na nich Khonoma – wioska uznawana za najpiękniejszą w Nagalandzie i jedyną, której nigdy nie zdobyli Brytyjczycy.
Tutejsze tarasy pól ryżowych, otoczone górami, urzekały ciszą i spokojem, jakby czas zatrzymał się w miejscu.
Podróż do docelowej wioski Phuvkiu trwała siedem dni i wymagała pokonania czterech komisariatów oraz dziewięciu miejscowości. Ostatni etap – 17-godzinna jazda po górskich drogach – był próbą wytrzymałości.
Wolontariusze po drodze zatrzymywali się w parafiach, gdzie witano ich z uśmiechem i karmiono lokalnymi potrawami.
Wieczorem, po długiej i wyczerpującej trasie, dotarli wreszcie do Phuvkiu. Ojciec Akhil powitał ich gorącym posiłkiem, a księża przygotowali dla nich pokój w… przerobionej kaplicy.
Pierwszy poranek w Phuvkiu przywitał ich śpiewem ptaków i tropikalnymi dźwiękami. Już po śniadaniu wyruszyli do szkoły, aby zaprezentować dzieciom Polskę – jej kulturę, tradycje i muzykę.
W kolejnych dniach spotkały ich wyjątkowe gesty gościnności:
apel szkolny z tańcami i kwiatami,
To właśnie wtedy poczuli, że stali się częścią tej społeczności.
Wolontariat w Nagalandzie okazał się lekcją cierpliwości, pokory i otwartości. W regionie, gdzie nic nie jest pewne – ani plany, ani harmonogramy – pewne okazało się tylko jedno: serdeczność mieszkańców.
Rozalia, Ania i Amadeusz wrócili z poczuciem, że przywieźli ze sobą nie tylko wspomnienia, ale też nowe spojrzenie na to, czym jest pomoc – i że w wolontariacie więcej się dostaje, niż daje.
Pallotyńska Fundacja Misyjna Salvatti.pl
ul. Wilcza 8, 05-091 Ząbki,
Tel. +48 532 248 352,
E-mail: salvatti@salvatti.pl,
Numer KRS: 0000309499
Bank Pekao SA, nr:
44 1240 1095 1111 0010 3468 8020
kod SWIFT: PKOPPLPW
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.